Córka gen. Andrzeja Andrzejewskigo, który zginął w katastrofie samolotu CASA, twierdzi, że - wbrew obietnicom MON - jej rodzina nie otrzymała po tragedii pomocy psychologicznej i prawnej.
"Zaskakuje nas to, co czytamy w wielu artykułach, że rodziny zostały objęte pomocą prawną, bo takiej pomocy nie otrzymałyśmy" - powiedziała Klaudyna Andrzejewska w wieczornym programie "Teraz My" w TVN.
"Moja mama była zmuszona na własny koszt wynająć kancelarię, która zaczęła pilotować jej sprawy dotyczące kwestii majątkowych i socjalnych" - dodała. Jak podała, wbrew obietnicom, jej mamie - żonie gen. Andrzejewskiego - nie stworzono możliwości przeniesienia się w inny rejon kraju, by mogła rozpocząć nowy etap życia, oderwać się od trudnej przeszłości.
"Jest w trudnej sytuacji. Po dziesięciu miesiącach oczekiwania, pod koniec ub.r. doczekała się decyzji, że przyznano jej mieszkanie w Poznaniu, gdzie chce się przenieść, żeby być bliżej swoich córek i wnuczka" - powiedziała. Ale - jak dodała - mieszkania wciąż jeszcze nie ma.
Dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik zapewniał, że wojsko "podchodzi indywidualnie do każdej rodziny". Jak przekonywał, cała procedura "na pewno" mogłaby trwać krócej niż 10 miesięcy, ale nie jest to kwestia leżąca w jego gestii. "Strona wojskowa proponowała wypłatę ekwiwalentu za mieszkanie w Świdwinie, ale nie było takiej zgody. W związku z tym rozpatrzono możliwość przydziału mieszkania w Poznaniu" - powiedział.
Wiceszef MON Czesław Piątas przekonywał, że przydział kwatery w wybranej lokalizacji wymaga znalezienia mieszkania, wielu uzgodnień i finalizacji. "To proces, który wymaga czasu. Ja wiem, że 10 miesięcy to długo. W przypadku tej pani, może ta sprawa trwa trochę za długo, ale chcemy ją starannie zrealizować" - powiedział.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu przesłuchała w poniedziałek brata pilota, który zginął w katastrofie CASY. Mężczyzna twierdzi, że grożono mu po tym, jak kwestionował wyniki ustaleń komisji badającej przyczyny wypadku.
"Zeznawałem w sprawie gróźb jakie odbieram w związku z moimi opiniami na temat przyczyn katastrofy samolotu. Prokuratura postanowiła zbadać tę sprawę" - powiedział PAP Andrzej Smyczyński, brat II pilota wojskowego transportowca, który w styczniu ur. rozbił się pod Mirosławcem (Zachodniopomorskie).
Świadek w wypowiedziach dla mediów kwestionował wyniki raportu w sprawie katastrofy, który mówił o błędach pilotów. Ujawnił też, że grożono mu i radzono by nie interesował się przyczynami wypadku.
Prokuratura postanowiła sprawdzić informacje o groźbach. "Zbadamy to w ramach śledztwa w sprawie katastrofy" - powiedział PAP rzecznik Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu ppłk Zbigniew Rzepa.
Śledztwo w sprawie wypadku CASY przedłużono do 24 kwietnia. Prokuratura w poniedziałek postanowiła powołać zespół biegłych, który ma pomóc w wyjaśnieniu okoliczności wypadku.
Wojskowy samolot transportowy CASA C-295M rozbił się 23 stycznia 2008 r. w Mirosławcu. W katastrofie zginęło 20 wojskowych. Maszyna wykonywała lot na trasie Okęcie-Powidz-Krzesiny-Mirosławiec- Świdwin-Kraków, transportowała uczestników konferencji Bezpieczeństwa Lotów Lotnictwa Sił Zbrojnych RP.
Gen. Andrzejewski zasłynął, gdy kilka lat przed katastrofą CASY przeżył poważny wypadek lotniczy. W sierpniu 2003 r. w czasie ćwiczeń "Zielony Świerk" na poligonie w Wicku Morskim, w kierunku pilotowanego przez niego SU-22 M4 omyłkowo wystrzelono przeciwlotniczą rakietę. Andrzejewski - wówczas zastępca dowódcy 1. Brygady Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie, w stopniu podpułkownika - katapultował się i ze spadochronem spadł do Bałtyku. Podjęto go z wody 6 mil na północny zachód od Ustki i przetransportowano do szpitala polowego. Potem Andrzejewski trafił do Instytutu Medycyny Lotniczej i do sanatorium.
Wielu wojskowych uważało, że po tak traumatycznym przeżyciu pilot nie siądzie już za sterami bojowej maszyny. Jednak już po kilku miesiącach od wypadku Andrzejewski wrócił do macierzystej jednostki, i do latania. Najpierw wykonał lot z instruktorem. Potem pilotował już sam. (PAP)
ktl/ saw/