W Libii nastąpiło usztywnienie kursu obecnych władz - powiedział PAP b. ambasador w Egipcie Grzegorz Dziemidowicz po wtorkowym wystąpieniu Muammara Kadafiego. "Kadafi jest absolutnie przekonany o potrzebie konfrontacji. W swoim ostrym przemówieniu dał temu wyraz" - ocenił.
"Przemówienie zostało wygłoszone w wyjątkowym miejscu, w koszarach w centrum Trypolisu - w dawnej siedzibie Kadafiego, zbombardowanej w 1986 r. przez USA. To ma również świadczyć o jego determinacji i woli zgniecenia siłą tych, którzy się mu przeciwstawili" - podkreślił we wtorek b. ambasador. "Nazwał ich karaluchami, ludźmi, którzy zostali zbałamuceni przez handlarzy narkotykami i osoby, które nazwał islamskimi terrorystami" - dodał.
"Świadczy to o tym, że w Libii dojdzie do jakiejś próby rozwiązania siłowego - kolejnego, bo ostatnie dni pokazywały konfrontację między władzą a społeczeństwem" - powiedział PAP Dziemidowicz.
Pytany o porównanie sytuacji w Libii i Egipcie podkreślił, że różnica jest taka, że w Egipcie wojsko od początku powiedziało, że nie będzie walczyło z narodem. "W Libii jest inaczej - Kadafiego wspierają fanatyczni najemnicy - niekoniecznie Libijczycy. Ci rzeczywiście będą się bili" - podkreślił.
"Część armii zdecydowała się poprzeć zbuntowanych. Widać pęknięcia w siłach zbrojnych - piloci zagrożeni śmiercią za niewykonanie rozkazu strzelania do protestujących, wybierają ucieczkę" - zaznaczył.
W jego ocenie wszystko wskazuje na to, że przed Libią są kolejne dni ciężkiej próby. "Społeczność międzynarodowa powinna nasilić działania, by nie doszło do najgorszego - skąpania kraju we krwi" - uważa Dziemidowicz.
Przypomniał, że Kadafi w wystąpieniu zapowiedział, że zostanie odbite Benghazi - drugie co do wielkości miasto w Libii. "Władza będzie się biła do ostatniego naboju, a nawet do ostatniej kobiety - jak stwierdził Kadafi" - dodał b. ambasador.
We wtorek Kadafi w przemówieniu do narodu zagroził represjami podobnymi do tych z Placu Tiananmen i zapewnił, że pozostanie w Libii jako "przywódca rewolucji".(PAP)
ago/ gma/