Funkcjonariusz SB, który w 1987 r. miał zwerbować Mariusza Handzlika, zeznał, że "mógł go fikcyjnie zarejestrować". Pion lustracyjny IPN chce uznania prawdziwości oświadczenia lustracyjnego prezydenckiego ministra, że nie współpracował z SB. Taki sam wniosek złożył sam Handzlik, występując o autolustrację.
Po ponad 7 godzinach rozprawy Sąd Okręgowy w Warszawie odroczył w środę proces do 10 września. Sąd przesłuchał Handzlika i czterech b. oficerów SB. Według katalogów IPN w 1987 r. SB zarejestrowała go jako tajnego współpracownika o ps. Piotr.
44-letni Handzlik zeznał przed sądem, że nigdy nie był agentem. "Zostałem pomówiony i narażony na wiele przykrości z uwagi na to że jestem zawodowym dyplomatą i osobą publiczną" - oświadczył.
Mówił, że w młodości miał zamiar wstąpić do klasztoru i brał czynny udział w ruchu oazowym. Powiedział, że gdy w latach 80. szedł na studia, był nagabywany o współpracę z SB, ale odmówił. Gdy studiował zaś na KUL, w 1987 r., podczas ubiegania się o paszport na wyjazd do wspólnoty Taize we Francji, mężczyzna w cywilu, ale podający się za oficera wojska, zaproponował mu w oddzielnym pokoju biura paszportów "bardzo interesującą" pracę dla wojska. "Odpowiedziałem, że mnie to nie interesuje; mówiłem, że chcę być zakonnikiem" - mówił Handzlik. Oficer wtedy prosił, by mu "pomóc spotkać Boga", upraszał o spotkanie u niego w domu oraz o napisanie, że Handzlik się z nim jeszcze spotka, bo "przełożony naciska". "Prosił, bym podpisał się imieniem z bierzmowania, tj. +Piotr+" - dodał minister.
"Zapewniał, że nie jest z SB; mówił, że nazywa się Oremus, co jest związane z modlitwą; miałem naiwnie wiarę, że on rzeczywiście chce przystąpić do Kościoła" - zeznał Handzlik. "Nigdy więcej już go nie spotkałem" - zapewnił. Podkreślił, że zaniepokojony tym wszystkim, opowiedział o zdarzeniu swemu proboszczowi, dziekanowi z KUL oraz rodzicom, którzy mówili mu, by nie prowadził takich rozmów.
Handzlik podkreślił, że wydania mu paszportu nie uzależniano od dostarczania informacji. "Nikt mnie nie szantażował" - dodał. Nie wykluczył zarazem, że sporządził zobowiązanie do zachowania w tajemnicy spotkania z oficerem kontrwywiadu wojska - biegły uznał, że to właśnie on je napisał. Dodał, że gdy w 1988 r. wrócił z Francji, chciał się z nim spotkać jakiś funkcjonariusz, ale on odpowiedział, by dał mu spokój, "bo powiadomi biskupa".
46-letni Krzysztof Oremus powiedział sądowi, że nie pamięta sprawy Handzlika. Swe zeznania oparł na dokumentach z IPN, gdzie mu je okazano podczas przesłuchania, a które "przyjął ze zdziwieniem". Wynika z nich, że w 1987 r. spotkał się z Handzlikiem na rozmowie werbunkowej w biurze paszportowym w Bielsku-Białej, gdzie przedstawił się jako oficer kontrwywiadu wojska. "Zapewne nie chciałem go zrazić" - wyjaśnił b. esbek.
"Handzlik nie był dla mnie żadnym tajnym współpracownikiem; nie wynika to ani z żadnych dokumentów, ani z tego, co zapamiętałem" - zeznał świadek. "Mogło dojść do fikcyjnej rejestracji Handzlika bez jego wiedzy" - dodał. Nie wykluczył, że zarejestrował go jako agenta, wykonując polecenia przełożonych, by zwiększyć liczbę pozyskań. "Wszystko musiało mieć akceptację przełożonych" - dodał.
"Wnioskując po sprawie Handzlika, było możliwe zarejestrowanie kogoś jako TW bez jego zobowiązania do współpracy" - dodał świadek. Przyznał, że Handzlik był typowany do werbunku, a po rozmowie z nim napisał w notatce, że "rokuje on jako przyszłe źródło". Oremus zeznał, że otrzymał od Handzlika informacje o KUL, ale nie pamiętał, czy się one przydały w pracy SB.
Oremus mówił sądowi, iż 1987 r. był "końcem jego pracy w wydziale IV SB", w której "nie miał stopnia oficerskiego" i zajmował się "mniejszościami wyznaniowymi". Dodał, że "nonszalancko traktował swoją pracę". "Praca w SB była ceną za ucieczkę z odbycia znacznej części służby wojskowej; wtedy nie wiedziałem, w co się wpakowałem" - oświadczył (wcześniej był w ZOMO). Podkreślił, że z SB odszedł sam, bo "nie chciał w niej pracować". Ostatni rok "spędził na grze w statki z kolegą z pokoju".
Świadek "nie przypominał sobie", by ktoś, kto sam nie deklarował współpracy, mógł być zarejestrowany jako agent - jednak z wyłączeniem Handzlika. "Osoba, która mi go przekazywała, mówiła że nie będzie on miał pojęcia, do czego to wszystko zmierza" - powiedział. "Gdyby ktoś zapytał mnie przed moimi zeznaniami w IPN o współpracę Handzlika, to bym się bardzo zdziwił" - dodał Oremus. Podkreślił, że w 1987 r. "nie szukał Boga" i choć jest ochrzczony, nie jest praktykującym katolikiem.
Sąd uprzedził świadka, że za zeznanie nieprawdy grozi mu do 8 lat więzienia. Oświadczył on sądowi, że dziś pracuje jako dziennikarz; nie ujawnił gdzie. Media podawały, że w latach 90. był dziennikarzem "Super Expressu".
"Byłem zadowolony z pracy Oremusa, choć pospieszył się on z rejestracją" - zeznał Leszek Dryja, b. wiceszef IV wydziału SB z Bielska-Białej, który nie pamiętał sprawy Handzlika. Po okazaniu mu akt sprawy przyznał, że "rutynowo" wyraził zgodę na jego pozyskanie jako agenta. "Z oglądu akt nie mogę powiedzieć, by był on faktycznym tajnym współpracownikiem" - dodał. "Rejestruje się kogoś nie dla samej rejestracji, ale dla otrzymywania wartościowych informacji; tu takich nie było" - oświadczył esbek. Przyznał, że można było zarejestrować kogoś bez pobierania zobowiązania do współpracy, bo "wymogi instrukcji z czasem poluzowano".
B. funkcjonariusz SB Józef Biedrzycki, który wprowadzał Oremusa w arkana pracy operacyjnej, a potem przejął jego agentów, zeznał, że nie pamięta sprawy Handzlika, przekazanej potem innemu oficerowi Sławomirowi Nowakowi. "Nigdy z Handzlikiem się nie spotkałem" - dodał. "Nigdy też nie grałem z Oremusem w statki (jak ten zeznał - PAP)" - zapewnił Biedrzycki. Nowak, który wyrejestrował Handzlika, mówił, że uczynił to, bo "odmówił on dalszych kontaktów". Także ten świadek nie pamiętał sprawy; zeznawał na podstawie akt IPN.
Pełnomocnik Handzlika mec. Jolanta Turczynowicz-Kieryłło poprosiła sąd o odroczenie rozprawy, bo chce się zastanowić czy wnosić o nowych świadków. Żadnych wniosków dowodowych nie miał prokurator pionu lustracyjnego IPN.
W maju br. sąd wszczął proces na wniosek Handzlika, który wnosi o uznanie za prawdziwe jego oświadczenia lustracyjnego o braku związków ze służbami specjalnymi PRL. Zgodnie z ustawą lustracyjną, prawo do sądowej autolustracji ma każdy - nie tylko osoba pełniąca funkcję publiczną - kto chce oczyścić się z "publicznego pomówienia" o związki z tajnymi służbami PRL. Wszczynając autolustrację Handzlika, sąd uznał, że informacja z katalogów IPN stanowi takie "publiczne pomówienie". (PAP)
sta/ itm/ mow/