Lider eurosceptycznej partii Libertas, irlandzki biznesmen Declan Ganley, który zapowiedział swój start w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, nie jest przekonywujący w nowym wcieleniu europejskiego polityka, choć w wyborach do PE nie jest bez szans - sądzą analitycy.
Multimilionerowi z Galway przypisuje się istotną rolę w odrzuceniu przez Irlandczyków w ubiegłorocznym referendum unijnego Traktatu z Lizbony. Libertas ma swoje polityczne przybudówki m.in. w W. Brytanii, Francji, Czechach i Polsce i zapowiada wystawienie w wyborach do PE co najmniej 100 kandydatów.
- _ Ganley chce, aby wybory do Parlamentu Europejskiego były ogólnoeuropejskim referendum ws. Traktatu Lizbońskiego, dlatego organizuje się w krajach, w których wciąż go nie ratyfikowano (Polska, Czechy), czy w Wielkiej Brytanii, gdzie były premier Tony Blair obiecał referendum, zaś obecny szef rządu Gordon Brown uznał je za zbędne _ - uważa Hugo Brady z londyńskiego Centre for European Reform. _ - Wybory do Parlamentu Europejskiego odbywają się w Irlandii w wyjątkowej atmosferze. Są pierwszym politycznym testem dla rządu Briana Cowena od czasu wystąpienia głębokiego kryzysu gospodarczego, a ponadto następują pomiędzy dwoma referendami w tej samej sprawie: jednym przegranym przez rząd, a drugim, które dopiero ma zostać rozpisane _ - wskazuje Brady.
_ - W kampanii poprzedzającej ubiegłoroczne referendum w sprawie Traktatu Lizbońskiego Ganley twierdził, że jest bezstronnym obserwatorem, wcieleniem Robin Hooda, któremu leży na sercu demokratyczny deficyt w instytucjach europejskich. Teraz przez wyborców będzie postrzegany jak polityk ubiegający się o mandat, bo ma w tym swój osobisty polityczny interes _ - dodaje Brady.
W jego opinii, skutkiem będzie to, że bez względu na to, czy Ganley zdobędzie mandat europosła, czy nie, jego partii Libertas o wiele trudniej będzie powtórzyć sukces z ubiegłorocznej kampanii przeciwko Traktatowi z Lizbony w drugim głosowaniu spodziewanym w październiku, ponieważ wizerunek ugrupowania straci na wyrazistości.
Według Jacqueline Hayden z dublińskiego Trinity College nie jest jasne, gdzie Libertas sytuuje się w sprawach gospodarki i imigracji, a jego lider twierdzi, że chce innej UE, choć nie mówi jakiej. Ogranicza się głównie do akcentowania konserwatywnych wartości społecznych. Hayden zwraca uwagę, że Ganley nie ujawnił, kto go wspiera finansowo i nie rozliczył się z wydatków w okresie kampanii przeciwko Traktatowi Lizbońskiemu.
Irlandzka politolog sugeruje, że wyborcy mają świadomość, iż Ganley utrzymuje kontakty z partiami eurosceptycznego politycznego marginesu w innych krajach, jak np. w Polsce z narodowo-katolicką prawicą.
_ - Jeśli Irlandczycy uznają wybory do PE za okazję do utarcia rządowi nosa, to być może zagłosują na dziwacznych kandydatów, jak Ganley. Jeśli jednak dojdą do wniosku, że Irlandia chce, by w UE traktowano ją poważnie, a jej głos się liczył, to go nie poprą _ - podkreśla Hayden.
W ocenie dyrektora proeuropejskiego ośrodka Federal Trust Brendana Donnelly _ Ganleyowi trudno będzie odnieść sukces w obecnym politycznym klimacie w Irlandii, ponieważ będzie musiał przekonać wyborców do tego, że jest poważnym politykiem, a nie efemerydą szczególnego i niepowtarzalnego politycznego sezonu _.
_ - Nie ma w Irlandii ani jednego wyborcy zdolnego określić, za czym obecnie Ganley opowiada się, z wyjątkiem uwypuklania kwestii demokratycznego deficytu w UE _ - podkreśla Hayden.
Według irlandzkiej prasy, Ganley ma się do 31 marca rozliczyć z wydatków poniesionych w trakcie ubiegłorocznej kampanii przeciwko Traktatowi Lizbońskiemu i rozpocząć zbiórkę pieniędzy na sfinansowanie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego.