Nadmuchiwane makiety Rosomaka to nowa propozycja krajowego przemysłu dla wojska. Czy armia je kupi, jeszcze nie wiadomo, trwają jednak prace nad programem wykorzystania takiego sposobu mylenia potencjalnego przeciwnika.
Nadmuchiwany Rosomak wielkością i kształtem nie różni się od oryginału z wyjątkiem bardziej pękatych opon oraz tu i ówdzie fałd na pokrytym kamuflażem "pancerzu". Ma lusterka, światła odblaskowe, a na wieży imitacje armaty i wyrzutni granatów; są też osłony śrub napędzających wóz w wodzie. Tak wygląda nadmuchiwana makieta transportera Rosomak wykonana przez firmę Lubawa z Grudziądza. Waży 250 kilogramów - by ośmiu żołnierzy mogło ją przenieść na co najmniej 100 metrów.
"Wojsko od zawsze robi dwie rzeczy - z jednej strony się zbroi, z drugiej pozoruje działania. Żeby pozorować, potrzebne są makiety" - mówi Piotr Ostaszewski, prezes Lubawy, spadkobierczyni grudziądzkiego Stomilu, która opracowała nadmuchiwanego Rosomaka wspólnie z Wojskowym Instytutem Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu i firmą Miranda specjalizującą się na co dzień w wyrobach maskujących.
Tym razem jednak chodziło o to, by pojazd był widoczny, a z czasem, jak mówi producent, może także imitować np. ciepło pracującego silnika. "Nie wystarczy już zmylić obserwatora patrzącego nieuzbrojonym okiem. Dzisiaj musi to podobnie wyglądać na radarze, w noktowizji, wydawać podobne odgłosy" - wylicza Ostaszewski.
"W latach 80. był plan utworzenia batalionu pancernego z makiet - 58 czołgów, do tego wozów zabezpieczenia. Skończyło się na produkcji kilku makiet czołgów T-72 i bojowego wozu piechoty BWP-1. Ostatnią badaną przez wojsko była makieta ciężarówki Star 266" - mówi rzecznik Lubawy Janusz Walczak. Dodaje, że prezentowany produkt "spełnia normę obronną na makietę pneumatyczną", określającą, z jakiej odległości makieta ma być dla obserwatora nie do odróżnienia od prawdziwego wozu.
"Sztab Generalny przygotowuje wymagania związane z programem symulatorów i trenażerów; jednym z jego elementów jest maskowanie baz" - przyznaje wiceminister obrony Marcin Idzik. Dodaje, że nie wiadomo, kiedy nastąpi zakup i czy zostanie kupiony produkt Lubawa.
"Wszystkie armie świata, jeśli poważnie myślą o maskowaniu i działaniach pozorujących, sięgają po makiety. Wypada żałować, że u nas traktuje się je po macoszemu, a makiety były dotychczas wykonywane dosłownie w pojedynczych egzemplarzach" - powiedział PAP redaktor naczelny miesięcznika "Raport" Grzegorz Hołdanowicz. Dodał, że "na wschodzie powstają środki pozorujące większości sprzętu". "Warto też odnotować, że element pozorowania zaplanowano w Nabrzeżnym Dywizjonie Rakietowym Marynarki Wojennej" - zaznacza.
O znaczeniu wprowadzania przeciwnika w błąd mówi też Tadeusz Wróbel z "Polski Zbrojnej", przypominając, że szczytowym okresem użycia makiet była druga wojna światowa. "Pierwsza duża aliancka operacja dezinformacyjna tego typu została przeprowadzona w Afryce Północnej, gdzie specjalne zespoły miały sprawiać wrażenie ruchu wojsk" - powiedział Wróbel.
Najsłynniejszy przypadek użycia makiet miał miejsce przed inwazją w Normandii, gdy na potrzeby dezinformacji stworzono fikcyjną grupę amerykańskiej armii pod rozkazami gen. Pattona. Używając tysięcy fałszywych czołgów, dział i pojazdów, łącząc ich ruchy z dezinformacją w eterze alianci stworzyli wrażenie, że desant ma nastąpić w Norwegii, nie we Francji. Niemcy przerzucili całe dywizje w pobliże domniemanej koncentracji alianckich wojsk.
Także Brytyjczycy, Rosjanie i Niemcy często stosowali makiety z drewna. W literaturze i na internetowych forach powraca motyw samolotu RAF zrzucającego drewnianą bombę na pieczołowicie wykonaną niemiecką makietę lotniska. Miłośnicy historii wojskowości wciąż się spierają, czy to tylko legenda, prawdziwy przykład angielskiego humoru czy też drewniana bomba była dymnym markerem mającym oznaczyć cel.(PAP)
brw/ malk/ mow/