(dochodzą szczegóły zawarte w artykule IPN)
6.10. Wrocław (PAP) - W wyniku 23-letniej współpracy hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego najpierw z UB, a potem z SB, aresztowano co najmniej kilka osób, kilka zwolniono z pracy, jeszcze innych łamano i nakłaniano do współpracy - powiedział PAP w piątek Krzysztof Kaczmarski z rzeszowskiego IPN.
Historyk opracowuje artykuł na temat współpracy Dzieduszyckiego ze służbami bezpieczeństwa Polski Ludowej.
Artykuł Kaczmarskiego, naczelnika biura edukacji publicznej rzeszowskiego Instytutu Pamięci Narodowej i drugiego historyka Dariusza Iwaneczko ukaże się w listopadzie tego roku, w wydawnictwie IPN, pod tytułem "Życie w ukryciu, czyli agenturalna współpraca Wojciecha Dzieduszyckiego z aparatem bezpieczeństwa Polski Ludowej w latach 1949-1972".
Według szefa wrocławskiego oddziału IPN prof. Włodzimierza Sulei, Dzieduszycki współpracował "przez wiele lat, świadomie i bardzo efektywnie". "Jest wielką naiwnością sądzić, że informacje, które się przynosiło UB czy SB były informacjami obojętnymi" - mówił PAP Suleja. Dodał, że z zachowanych kilkuset raportów nie wynika, aby Dzieduszycki nie wiedział co robi.
Kaczmarski powiedział PAP, że przestudiował wiele teczek tajnych współpracowników, ale jeszcze nigdy nie miał do czynienia z agentem, który - jak mówił - "sam się zadaniował", czyli wyznaczał sobie kolejne zadania, jakie zrealizował dla UB, potem SB. "Dzieduszycki na początku współpracy miał do czynienia z +półgłówkami+, którym mógł przynosić mało ważne raporty, ale nie robił tego. Przynosił wielostronicowe elaboraty" - ocenił Kaczmarski.
Dodał, że Dzieduszycki donosił najpierw na swoje środowisko zawodowe, gdy był dyrektorem Państwowych Zakładów Zbożowych we Wrocławiu. Potem - relacjonował Kaczmarski - donosił na wrocławskie środowisko artystyczno-naukowe i Polaków na emigracji, głównie w Wielkiej Brytanii. Historyk IPN dodał, że raporty pisane własnoręcznie zawierały wiele cennych informacji o charakterze wręcz intymnym, takim trochę plotkarskim, ale bardzo przydatnym. Kaczmarski wyjaśnił, że np. donosił na środowisko Pantomimy Wrocławskiej, Operetki czy Opery Wrocławskiej oraz m.in. drugiej żony gen. Władysława Andersa.
Historyk zaznaczył, że Dzieduszycki raczej nie brał pieniędzy. "Mamy tylko pokwitowanie na 500 zł, które wziął w 1965 r. Z raportów wynika, że od pieniędzy wolał prezenty" - mówił Kaczmarski.
Dzieduszycki - jak wynika z dokumentów zachowanych w IPN - próbował 2-krotnie zerwać współpracę: w 1953 i 1957 r., ale "niezbyt przekonująco" i bezskutecznie. Do współpracy został natomiast zwerbowany poprzez szantaż w lutym 1949 r. i - jak mówił Kaczmarski - od razu tego samego dnia złożył trzy donosy.
"W sumie zachowało się kilkaset raportów napisanych własnoręcznie przez Dzieduszyckiego, tajny kryptonim "+Turgieniew+. Donosił na kilkaset osób" - mówił historyk.
Dzieduszycki przyznał się do współpracy ze służbami w liście adresowanym do prezydenta Wrocławia i wrocławian, który został odczytany podczas utajnionej sesji Rady miasta w czwartek. Do współpracy przyznał się na kilka dni przed publikacją artykułu o jego współpracy ze służbami PRL we wrocławskim miesięczniku literackim "Odra".
W rozmowie z PAP w czwartek żona Dzieduszyckiego Irena przyznała, że mąż zdecydował się wyznać cała prawdę, bowiem miał dość plotek i szeptów na boku.
Dzieduszycki, dziennikarz, artysta operowy, honorowy obywatel miasta, znany jest ze swej działalności kulturalnej we Wrocławiu. Dotąd cieszył się też wielkim szacunkiem mieszkańców i przede wszystkim środowisk artystycznych.(PAP)
umw/ la/ mag/