Utwierdziłem się w przekonaniu, że załoga chciała lądować i była pod presją - powiedział po lekturze protokołu komisji badającej katastrofę smoleńską oraz stenogramów rozmów emerytowany pilot PLL LOT, m.in. b. kapitan Tu-154M Lech Kasprowicz. Zdaniem komisji piloci nie chcieli lądować.
Protokół wraz z ośmioma załącznikami liczy w sumie 1288 stron. Jest - jak wielokrotnie podkreślali eksperci komisji - dokumentem, którym miała zgodnie z przepisami zakończyć się praca komisji. Z kolei opublikowany pod koniec lipca raport był - jak mówili - dokumentem, który miał w sposób bardziej przystępny pokazać opinii publicznej (także międzynarodowej) przyczyny katastrofy.
Kasprowicz w rozmowie z PAP podkreślił, że załoga wiedziała, jaka jest pogoda w Smoleńsku - była wielokrotnie o tym informowana - a mimo wszystko podchodziła do lądowania. "Przy takiej pogodzie w normalnej linii lotniczej załoga nie ma prawa, jeżeli nawet wystartuje, nawet wykonywać podejścia (do lądowania - PAP). To jest standard, od tego nie ma odstępstwa!" - podkreślił.
Podstawowe pytanie, zdaniem Kasprowicza, to dlaczego załoga znalazła się poniżej wysokości decyzji, na której powinna - jeśli nie widać ziemi - zdecydować o odejściu na drugi krąg. Według komisji, którą kierował szef MSWiA Jerzy Miller, załoga Tu-154M nie chciała lądować, a jedynie wykonywała próbne podejście do lądowania.
"Twierdzenie, że załoga nie zamierzała lądować jest, delikatnie rzecz ujmując, nieporozumieniem (...). W moim przekonaniu, była pod wielką presją bezpośredniego przełożonego, jak i pozostałych najważniejszych pasażerów" - podkreślił Kasprowicz.
Jego zdaniem z zapisów stenogramów można wywnioskować, że "jednak była presja i to duża". Według Kasprowicza świadczą o tym fragmenty, w których w kokpicie rozmawiano m.in. o godzinie rozpoczęcia uroczystości w Katyniu, braku decyzji prezydenta, które lotnisko zapasowe wybrać. Przypomniał, że pierwszy pilot kpt. Arkadiusz Protasiuk był w załodze, która w sierpniu 2008 r. nie chciała polecieć do ogarniętej wojną Gruzji, i wiedział, jakie nieprzyjemności spotkały dowódcę tamtej załogi, kpt. Grzegorza Pietruczuka. Zaznaczył, że presją była też sama obecność w kabinie dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika.
Zdaniem Kasprowicza duża część wysiłków komisji, którą kierował szef MSWiA Jerzy Miller, "poszła w gwizdek". "Te wszystkie eksperymenty, przez rok czasu dzielenie włosa na czworo - może to ma jakieś uzasadnienie polityczne, ale do tego się nie chcę mieszać. Natomiast z fachowego punktu widzenia sprawa była dla mnie jasna niedługo po katastrofie. Miałoby to sens, gdyby samolot rozbił się z przyczyn technicznych, ale to jest klasyczna katastrofa, których jest najwięcej, kiedy sprawny samolot wjeżdża w ziemię" - ocenił Kasprowicz.
Dodał, że jeżeli komisja miała wątpliwości, czy maszyna może wykonać określony manewr (taka dyskusja dotyczyła tego, czy można odejść "w automacie" znad lotniska, które nie ma ILS - PAP), to należało najpierw przeczytać instrukcję eksploatacji w locie Tu-154M, a jeżeli to by nie wystarczyło - spytać w rosyjskim centrum szkolenia pilotów komunikacyjnych. "Rosjanie mają dokumentację i całe centrum w Uljanowsku, gdzie ja się też szkoliłem. Jeżeli się czegoś nie wie, to się czyta. Jeżeli to mało, to można się skontaktować z centrum w Uljanowsku. Może lekko przesadzam, ale po co były eksperymenty, z których nic nie wynika?" - powiedział Kasprowicz.
Zdaniem Kasprowicza w stenogramach są błędy w tłumaczeniu. Zwrot "posadka dopołnitielno" przetłumaczono jako "lądowanie dodatkowo", a według Kasprowicza - który przez wiele lat latał do Rosji - powinno to być przetłumaczone jako "podchodźcie, możecie podchodzić"; komenda oznacza, że - będąc na prostej do lądowania - wolno się zniżać, ale zgody na lądowanie jeszcze nie ma.
"Momentami zapominałem się, że siedzę przy komputerze i wydawało mi się, że jestem w kabinie. Te wszystkie komendy, cyfry, pojęcia są dla mnie znane" - powiedział Kasprowicz po lekturze stenogramów. (PAP)
ral/ itm/ jra/