Kolekcjoner akcji zeznawał w czwartek w warszawskim sądzie okręgowym jako świadek w procesie pięciu mężczyzn, oskarżonych o próbę oszustwa i wyłudzenia ponad 340 mln zł przy wykorzystaniu kupionych od niego akcji przedwojennej spółki Giesche.
82-letni Ryszard Kowalczuk (mężczyzna zgodził się na podanie nazwiska) przedstawił się, jako największy kolekcjoner akcji w Polsce. Podkreślił, że drugi w kolejności polski kolekcjoner ma o 800 akcji różnych przedwojennych przedsiębiorstw mniej.
Świadek wyjaśnił, że kupując akcje Giesche wiedział, że spółka wyemitowała ich 172. Jemu - jak mówił - udało się kupić w sumie 112 sztuk, w latach 1981 - 1983. Odkupił je od innych kolekcjonerów z Warszawy.
Kolekcjoner potwierdził, że akcjami zainteresował się kilka lat temu jeden z oskarżonych - Marek N. "Stwierdziłem, że mogę sprzedać mu te akcje, ale po 2000 zł za sztukę" - zeznał Kowalczuk. "Myślałem, że to będzie cena zaporowa, bo tak naprawdę nie zależało mi na sprzedaży tych akcji, ale Marek N. przystał na tę cenę i przywiózł mi w worku 200 tys. złotych" - dodał.
Świadek zaznaczył, że sprzedając akcje Markowi N. zastrzegł, że sprzedaje akcje kolekcjonerskie i historyczne. Początkowo Marek N. nie chciał tego zapisu w umowie, ale ostatecznie - jak zeznał Kowalczuk - na jego bezwzględne żądanie zapis taki umieszczono w dokumencie.
"Mi osobiście nie mieściło się w głowie, że oskarżeni mężczyźni mogli wpaść na taki pomysł jak ponowne powołanie do życia tak potężnej przedwojennej spółki, jaką była Giesche" - mówił kolekcjoner. "Normalni ludzie tak nie robią" - dodał.
Kowalczuk potwierdził przed sądem, iż wiedział, że akcje Giesche są ważne, ponieważ nie były przedziurkowane. "Na Zachodzie Europy byłoby nie do pomyślenia wyrzucanie akcji na skup makulatury, bez ich podarcia lub skasowania" - zaznaczył, nawiązując do wywiezienia ich na makulaturę.
Sprawa dotyczy powstałej w latach 20. XX wieku śląskiej spółki Giesche, nigdy niewykreślonej z rejestru handlowego. Akcje tej spółki należały do obywateli amerykańskich, którzy przed wojną inwestowali w Polsce. Po powojennej nacjonalizacji jedyną szansą na odzyskanie przez nich utraconego w Polsce majątku było porozumienie się rządów PRL i USA co do wysokości odszkodowań.
Rządy: polski i amerykański ustaliły w 1960 r., że Polska wypłaci amerykanom 40 mln dol., w zamian za co USA przekażą Polsce skrzynie z obligacjami i akcjami różnych przedwojennych firm, w tym spółki Giesche. W 1968 r. skrzynie przypłynęły do Polski. Akcje spółki Giesche miały być następnie zniszczone, ale prawdopodobnie zostały wywiezione do składnicy makulatury (nikt do tej pory oficjalnie tego nie potwierdził), a potem wykupione przez różnych kolekcjonerów.
Kilka lat temu akcje Giesche kupiło na rynku kolekcjonerskim - m.in. na aukcjach internetowych i bazarze "Na Kole" - pięciu mężczyzn, mieszkańców Pomorza. Następnie wystąpili oni do Skarbu Państwa, miasta Katowice, Katowickiego Holdingu Węglowego i Hutniczo-Górniczej Spółdzielni Mieszkaniowej w Katowicach z żądaniem odszkodowania lub zwrotu majątku firmy wartego - według ich wyceny - 341 mln zł. Ich żądania - w stosunku do Katowic - dotyczyły ok. 30 proc. aktualnej powierzchni tego miasta.
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu zarzuciła mężczyznom próbę wyłudzenia i usiłowania oszustwa Skarbu Państwa. Z aktu oskarżenia wynika, że "wymyślili oni i chcieli zrealizować oszukańczy mechanizm, polegający na wykupieniu z rynku kolekcjonerskiego akcji spółki Giesche, reaktywowaniu spółki i występowaniu z roszczeniami odszkodowawczymi za przejęte po wojnie mienie spółki".
Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie. Wcześniej odbyły się już cztery rozprawy, podczas których wyjaśnienia składali oskarżeni właściciele spółki. Mężczyźni ci odpowiadają z wolnej stopy. W trakcie przesłuchań podkreślali, że "spółka, którą reaktywowali, nie wyciąga ręki po majątek państwa, tylko po majątek, który kiedyś należał do spółki". Marek N., jeden z oskarżonych podtrzymywał, że akcje Giesche nigdy nie zostały umorzone przez Skarb Państwa, a to oznacza, że spółka działa legalnie.
Na następnej rozprawie sąd będzie kontynuował przesłuchanie Kowalczuka.
Maciej Kasperowicz (PAP)
mkas/ kjed/ pz/ jbr/