Dowódca polskiego konwoju z Iraku, który w 2007 r. wpadł na minę-pułapkę, był w stresie, mógł nie widzieć, że sanitariusze udzielali pomocy - zeznała w czwartek biegła psycholog w procesie trzech sanitariuszy oskarżonych o nieudzielenie pomocy rannym.
W czwartek na wokandę Wojskowego Sądu Garnizonowego w Warszawie wróciła sprawa trzech sanitariuszy. Proces powinien dobiec końca jeszcze w tym roku - na 22 grudnia zapowiedziano przesłuchanie ostatniego świadka, który był ostatnio na misji w Afganistanie. Potem już tylko wystąpienia końcowe stron i wyrok.
Proces miał półroczną przerwę, bo sąd zobowiązał prokuraturę do zdobycia od armii USA zapisu z satelitarnego monitoringu rejonu, w którym w lutym 2007 r. polski konwój wpadł na minę-pułapkę, w wyniku czego zginął polski żołnierz Piotr Nita. Amerykanie nie przekazali nam jednak żadnych materiałów.
Zdaniem prokuratury, oskarżeni trzej sanitariusze podczas tego ataku mimo rozkazu nie wyszli z sanitarki, aby udzielić pomocy rannym kolegom i zabrać ciało zabitego. Oskarżeni twierdzą, że pomagali, a jeden z nich oświadczył, że z sanitarki wyszedł i przenosił na noszach ciało zabitego, a potem głośno pytał, czy ktoś potrzebuje pomocy - nikt się nie zgłosił. Wszyscy oskarżeni są już poza wojskiem. Za niewykonanie rozkazu grozi im do 5 lat więzienia.
Sąd przesłuchał niedawno dowódcę tego konwoju, kapitana Sławomira K. Zeznawał, że niewiele pamięta ze zdarzenia sprzed trzech lat. W śledztwie twierdził on, że rozkazał sanitariuszom wyjście z karetki, oni zaś mieli tego rozkazu nie wykonać. Obecnie w sądzie kapitan nie pamiętał już szczegółów - jego zdaniem trzy osoby niosły nosze z ciałem szer. Nity - czwartej osoby nie pamiętał.
Jego zeznaniom przysłuchiwała się biegła psycholog, którą sąd przesłuchał w czwartek. "Świadek był pod wpływem silnej reakcji stresowej, jego spostrzeżenia były w wyniku tego stresu upośledzone. Silny stres zawsze upośledza postrzeganie przebiegu zdarzeń" - oceniła.
Biegła podkreśliła, że oskarżeni sanitariusze nie nosili na mundurach oznaczeń, że są służbą medyczną - więc kapitan także dlatego mógł nie zapamiętać, że sanitariusze byli na zewnątrz. "Ale kapitan znał żołnierzy z bazy?" - dociekał prokurator. "Oni nie byli przyporządkowani do jego grupy bojowej, mógł ich nie identyfikować prawidłowo, nie przygotowywał się z nimi do wyjazdu na tę misję" - odparła biegła.
Podkreśliła zarazem, że zarówno oskarżeni, jak i ich dowódca byli w stresie - większym bądź mniejszym. Dodatkowo, do ograniczenia zdolności odtwarzania zdarzeń przyczynił się upływ czasu. "Wtedy mógł pamiętać więcej szczegółów - jeszcze był w emocjach. Dziś nakłada się efekt zmęczenia całą sprawą i przedłużającym się procesie. On nie może zamknąć tego rozdziału w karcie swego życia" - podsumowała biegła.
"To bardzo korzystna opinia dla naszych klientów" - powiedzieli PAP obrońcy oskarżonych Stanisław Cybulski i Michał Zuchmantowicz. Będą wnosić o ich uniewinnienie.
Marcin K., jedyny oskarżony, który złożył w tej sprawie wyjaśnienia, uważa, że razem z kolegami padł ofiarą niechęci pozostałych żołnierzy z tego powodu, że taką niechęć okazywał mu dowódca feralnego patrolu i jeszcze jeden żołnierz. "My nie byliśmy członkiem tej ekipy, byliśmy dla nich obcy. Tak jest, kiedy próbuje się usprawiedliwiać własne błędy. Potem działa psychologia tłumu" - mówił kilka miesięcy temu.
Według Marcina K., który przed VII zmianą irackiego kontyngentu był już tam wcześniej na zmianie IV i V, wydane przez dowódcę gwałtownym głosem polecenie "wyp... z karetki wziąć nosze", wykonał niezwłocznie i - mimo braku osłony - przedarł się około 30 metrów do palącego się hummera, pod którym eksplodowała mina-pułapka. Zastał tam st. szer. Piotra Nitę z ciężkimi obrażeniami. Według niego już nie żył, co stwierdził też dowódca konwoju. Przenieśli ciało do karetki i czekali na wezwany już amerykański śmigłowiec sanitarny, który niebawem nadleciał.
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ pz/ bk/