Brak zgody Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL) na uczestnictwo w rozmowach z rządem innych związków zawodowych to strategia negocjacyjna, która wynika z pewnego konfliktu interesów między grupą lekarzy a innymi pracownikami służby zdrowia - uważa Adam Kozierkiewicz z Collegium Medicum UJ.
"Podłożem tego jest stosunek poszczególnych związków zawodowych do kwestii przemian w ochronie zdrowia" - powiedział PAP Kozierkiewicz.
"+Solidarność+ jakiś czas temu zgłaszała sprzeciw wobec współpłacenia. Natomiast OZZL zdecydowanie stawia na współpłacenie. OZLL zgłasza postulat zmiany formuły prawnej działalności szpitali, pozostałe związki zawodowe generalnie są negatywnie nastawione do tych przemian; głównie jeżeli chodzi o komercjalizację" - podkreślił.
Ocenił, że "w procesie komercjalizacji następuje restrukturyzacja zatrudnienia i ona najczęściej dotyczy kadr wspomagających, nawet nie pielęgniarek, ale kadr technicznych". Powiedział, że pozostałe związki zawodowe, które były reprezentowane, "właśnie tych grup zawodowych dotyczą".
Zdaniem Kozierkiewicza, "lekarze są gotowi i chętni do bardziej rynkowych rozwiązań i pewni, że te rozwiązania będą dla nich korzystne". "Natomiast inne grupy zawodowe mogą się bać tych rozwiązań i w związku z tym ich negatywny stosunek do przekształceń i współpłacenia" - powiedział.
Pytany o możliwe scenariusze po zerwaniu rozmów powiedział, że są "dwie skrajne wersje i wiele pośrednich". "Pierwsza opcja, że lekarze (...) wobec utraty poparcia społecznego po prostu zrezygnują; druga skrajna opcja, że wysłuchają wezwań związkowych i np. zaczną się zwalniać z ZOZ-ów publicznych i postawią dyrekcję ZOZ-ów publicznych w bardzo złej sytuacji" - podkreślił. "Wersje pośrednie - to takie, że wrócą do stołu i będą rozmawiać" - powiedział.
W ocenie Kozierkiewicza, równie ważne jak wzrost płac, a może nawet ważniejsze dla OZZL są pozazarobkowe postulaty, związane z rynkowością. "Rząd, znając ograniczenia związku zawodowego, wiedząc, że związek nie może formułować innych postulatów niż pracownicze, po prostu sprytnie manewruje w ten sposób, że sprowadza wszystko do wynagrodzeń, natomiast inne obszary, które mogłyby być przedmiotem negocjacji, są wypychane" - powiedział.
"Gdyby rząd podjął rozmowy na temat pozostałych żądań, które (wice)minister (Bolesław) Piecha nazywa politycznymi, to - jak powiedział - strajk można byłoby dość łatwo rozładować i sprawę załatwić" - podkreślił Kozierkiewicz.(PAP)
dom/ bno/ gma/