Tadeusz Mazowiecki, jako premier pierwszego solidarnościowego rządu, miał niebywały prestiż i autorytet, niespotykany w późniejszych gabinetach - ocenił w rozmowie z PAP minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego, Krzysztof Kozłowski.
"To było niespotykane później, żeby bardzo różni i wybitni ludzie, jak Jacek Kuroń, Leszek Balcerowicz czy Krzysztof Skubiszewski byli tak lojalni i szalenie współpracowali z premierem. Jego autorytet był niepodważalny w ramach rządu i nie było tutaj żadnej dyskusji" - powiedział Kozłowski, który był szefem MSW w rządzie Mazowieckiego od 6 lipca 1990 r.
Dodał, że wśród ministrów wywodzących się z opozycji panowało bardzo głębokie przeświadczenie, że muszą za wszelką cenę odróżnić się od dotychczasowego PRL-owskiego sposobu rządzenia.
"Za wszelką cenę chcieliśmy być inni niż ludzie PRL. Stąd wypaczona potem idea +grubej kreski+, że my się odcinamy od tego co było, będziemy zupełnie inaczej pracować w innej formule" - wyjaśnił b. minister spraw wewnętrznych.
Jak przypomniał, dążenie rządu Mazowieckiego do całkowitego odcięcia się od spuścizny PRL prowadziło czasem do sytuacji absurdalnych. W MSW pod jego kierownictwem znalazło to odbicie m.in. w uregulowaniach dotyczących użycia broni przez policję czy zakładania podsłuchów.
"Taki mieliśmy uraz do milicji, służb bezpieczeństwa, do strzelania do ludzi, że faktycznie uniemożliwiliśmy użycie broni w przyjętym w 1990 roku pakiecie ustaw policyjnych. Stworzyliśmy też system, gdzie każdy podsłuch w Polsce musiał uzyskać zgodę ministra spraw wewnętrznych i ministra sprawiedliwości. Trzeba to było potem korygować i naprawiać, ale to świadczyło o tym, jak byliśmy zdeterminowani, żeby inaczej, aż do przesady funkcjonować" - wspominał Kozłowski.
Przypomniał, że do rządu Mazowieckiego dołączył z dużym opóźnieniem w marcu 1990 roku (został wtedy podsekretarzem stanu w MSW), kiedy opozycja przejęła tzw. resorty siłowe.
"Nie miałem szans na zastanawianie się i decydowanie o tym, czy iść czy nie. Po prostu Tadeusz Mazowiecki wezwał mnie i powiedział: pójdziesz do MSW i przygotujesz przejęcie naszej kontroli nad tym resortem. Nie zważał na moje protesty i wątpliwości" - mówił Kozłowski - "Samą decyzję podjął Mazowiecki, a ja tylko ją wykonałem. Nie chciał ze mną dyskutować i słuchać moich kontrargumentów. Co miałem zrobić, rano wsiadłem w tramwaj i pojechałem do pracy do ministerstwa" - dodał.
Jak wspominał, po przybyciu do gmachu MSW nie mógł wejść do środka, bo nie posiadał legitymacji. W końcu po załatwieniu formalności rozpoczął pracę w resorcie, któremu w tym czasie podporządkowanych było 150 tys. funkcjonariuszy, w tym 100 tys. w milicji, 25 tys. w służbie bezpieczeństwa, a poza tym wojska ochrony pogranicza, straż pożarna, BOR i pomniejsze jednostki.
"Po trzech miesiącach przejęliśmy ministerstwo. Rozwiązaliśmy służbę bezpieczeństwa, zamieniliśmy milicję na policję, co było zmianą dużo głębszą niż tylko nazwy, przeprowadziliśmy weryfikację funkcjonariuszy SB, a przede wszystkim ministerstwo przestało być ministerstwem mundurowym, siłowym, a stało się ministerstwem cywilnym, jakim jest do dzisiaj" - wylicza były szef resortu.
W ocenie Kozłowskiego, w MSW pod jego kierownictwem "udało się zrealizować bardzo dużo i bardzo szybko". "Robiliśmy mnóstwo różnych rzeczy, choć na pewno można było szybciej, więcej" - dodał.
Jedna z większych porażek z perspektywy 20 lat jest - zdaniem Kozłowskiego - brak stabilizacji kadrowej na wysokich stanowiskach urzędniczych w państwie, które podlegają wymianie po każdej zmianie rządów.
"Gospodarka kadrami w Polsce jest dla mnie nadal czymś niepokojącym i złym. Byłem święcie przekonany, że nie po 20, ale po 10 latach wychowamy dużą grupę wyższych oficerów policji i służb specjalnych, spośród których będzie można wybierać kandydatów na najważniejsze stanowiska. Tymczasem przy kolejnych zmianach rządów odsuwano ludzi do tej pory pełniących funkcję i powoływano nowych. W efekcie po 20 latach wciąż są problemy z obsadzaniem tych stanowisk" - powiedział Kozłowski.
"To jest jakaś porażka polityczna wszystkich kolejnych rządów przez 20 lat. Brak stabilizacji, brak służby cywilnej w resortach, czyli stałej kadry urzędniczej przy zmieniających się politycznych ministrach" - dodał. (PAP)
rgr/ par/ jbr/