Kierunek nadany UE przez Traktat z Lizbony nie jest kierunkiem federalistycznym i nie prowadzi do stworzenia ponadnarodowego europejskiego "superpaństwa" - ocenił we wtorek wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer. Uczestniczył on w Warszawie w konferencji poświęconej wizji Polski i Europy po ratyfikacji traktatu.
Konferencja została zorganizowana przez Departament Unii Europejskiej MSZ oraz Katedrę Prawa Europejskiego SGH w związku z wejściem w życie Traktatu z Lizbony.
"Nie ulega żadnej wątpliwości, że w świetle prawa międzynarodowego, a także prawa wewnętrznego, Traktat Lizboński jest od dzisiaj prawem obowiązującym we wszystkim państwach członkowskich, w tym w Polsce" - powiedział Kremer, odnosząc się do pojawiających się w mediach wątpliwości czy w związku z brakiem - jak do tej pory - publikacji tekstu Traktatu w Dzienniku Ustaw, zacznie on obowiązywać 1 grudnia.
Kremer zwrócił ponadto uwagę, że w poniedziałek prezydent Lech Kaczyński podpisał zarządzenie o skierowaniu tekstu Traktatu do publikacji w Dzienniku Ustaw. Jak podkreślił, "z całą pewnością sytuacja, w której obywatele polscy nie będą mogli się posługiwać tekstem Traktatu nie nastąpi" - podkreślił.
Wiceminister zaznaczył, że uroczyste podpisanie Traktatu z Lizbony 13 grudnia 2007 r. przez przedstawicieli 27 państw członkowskich UE było "zwieńczeniem długotrwałych wysiłków zmierzających do dostosowania UE do nowych wyzwań zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych". Jego zdaniem, proces tworzenia Traktatu był kluczowym dla rozstrzygnięcia pytania, czy UE jest w stanie zakończyć sukcesem wieloletnią debatę o swoim instytucjonalnym przekształceniu i sama się zreformować.
"Zakończenie procedur ratyfikacyjnych Traktatu z Lizbony we wszystkich 27 krajach członkowskich UE kończy okres zajmowania się przez Unię samą sobą; kończy chwilowo okres debat nad reformą instytucjonalną. UE okazała się - przy wszystkich wadach jakie są jej przypisywane - zdolna do tego, aby kryzysy wewnętrzne przezwyciężać i posunąć się o krok naprzód" - ocenił podsekretarz stanu w MSZ.
Kremer podkreślił, że z punktu widzenia Polski istotne jest, że Traktat Lizboński jest pierwszym traktatem UE, w którego opracowaniu od początku nasz kraj brał czynny udział jako pełnoprawny członek Unii.
W ocenie Kremera, kierunek nadany Unii na najbliższe lata przez Traktat z Lizbony - w opozycji do Traktatu Konstytucyjnego (odrzucony w 2005 r. w referendach we Francji i Holandii traktat ustanawiający konstytucję dla UE) - nie jest kierunkiem federalistycznym i nie prowadzi do stworzenia ponadnarodowego europejskiego "superpaństwa". "Traktat z Lizbony jest wyraźnym znakiem, że państwa członkowskie nie tracą swojej suwerenności, zachowują swoje kompetencje a uprawnienia UE są na jego podstawie tym elementem, który wynika z woli państw członkowskich" - zaznaczył.
Istotnym elementem, który przynosi Traktat jest też - zdaniem Kremera - zwiększenie roli parlamentów narodowych poprzez ich "znaczący udział w procedurze prawodawczej" Unii. "Po raz pierwszy parlamenty narodowe uznano za integralną część struktury UE" - powiedział. Podkreślił, że nowością wprowadzaną przez Traktat Lizboński jest również możliwość zgłaszania przez obywateli państw członkowskich inicjatywy ustawodawczej w sprawach będących w kompetencjach UE.
W ocenie dyrektora Departamentu UE w MSZ Artura Harazima, UE nie jest jeszcze gotowa na silne jednoosobowe przywództwo. "Pamiętajmy, że tak dobrze prezentująca się w mediach idea silnego tzw. prezydenta UE, na którego telefon mogliby dzwonić przywódcy światowych mocarstw, zagraża delikatnej równowadze instytucjonalnej UE. Silny przewodniczący Rady Europejskiej bardzo wzmacniałby międzyrządowe oblicze Unii a tym samym osłabiał Komisję Europejską" - powiedział Harazim. "Polska, która od początku opowiadała się za równowagą instytucjonalną w UE, obawiała się, że tak postrzegana rola tzw. prezydenta Europy może ją naruszyć" - dodał.
Jednocześnie zdaniem Harazima funkcja wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej wymaga "dużego doświadczenia w doprowadzaniu do kompromisu nie tylko między państwami członkowskimi UE, ale także między unijnymi instytucjami". W przekonaniu szefa departamentu UE MSZ decyzja przywódców europejskich co do obsady tych dwóch nowych stanowisk jest "właściwym wyborem na obecnym etapie tworzenia nowych instytucji UE".
Traktat z Lizbony przewiduje utworzenie stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej, nieco na wyrost nazywanego "prezydentem UE". Na pierwszego tzw. prezydenta UE wybrano Belga Hermana Van Rompuya. Jego kadencja ma trwać 2,5 roku z możliwością odnowienia. Drugie stanowisko, które przynosi Traktat z Lizbony, to wysoki przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej.
Przywódcy zdecydowali, że funkcję te sprawować będzie brytyjska baronessa Catherine Ashton. Traktat zakłada ponadto, że będzie ona wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, odpowiedzialną za kilkutysięczną unijną służbę dyplomatyczną (tzw. Europejska Służba Działań Zagranicznych).
Traktat przewiduje też, że do 2014 roku wszystkie państwa członkowskie zachowają prawo do delegowania do Brukseli po jednym komisarzu. Później liczba komisarzy może zostać zredukowana do dwóch trzecich liczby państw, chyba że Rada Europejska (przywódcy) jednogłośnie postanowi inaczej. Wystarczy decyzja na szczycie UE, bez renegocjacji traktatu, by utrzymać zasadę jeden kraj - jeden komisarz, co już obiecano Irlandii.
Liczba deputowanych Parlamentu Europejskiego wyniesie w nowym traktacie 751, w tym przewodniczący PE. Traktat precyzuje, że liczące najwięcej mieszkańców państwo Unii (obecnie Niemcy) będzie miało 96 eurodeputowanych (teraz 99), a mające najmniej mieszkańców (Malta i Luksemburg) po sześciu. Przywódcy, w osobnej decyzji, zatwierdzili na szczycie w Lizbonie w październiku ub.r. podział miejsc dla pozostałych państw UE, w tym dla Polski - 51 eurodeputowanych. (PAP)
mzk/ la/ jra/