We wtorek wieczorem zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich w Liberii. Według obserwatorów, frekwencja była niższa niż podczas pierwszej tury w połowie października. Do bojkotu wezwał rywal urzędującej prezydent Ellen Johnson-Sirleaf, Winston Tubman.
Ten były dyplomata ONZ twierdzi, że podczas pierwszej tury dopuszczono się nadużyć i fałszerstw wyborczych.
Lokale wyborcze zostały zamknięte o godz. 19 czasu polskiego. Komisja Wyborcza nie poinformowała, kiedy ogłosi wyniki głosowania.
We wtorek w stolicy Liberii, Monrowii, rozmieszczono żołnierzy ONZ, ale na ulicach było spokojnie. Dzień wcześniej kilka osób zginęło w starciach między policją a zwolennikami partii Tubmana, Kongresu na rzecz Demokratycznej Zmiany. Według przedstawicieli ugrupowania, śmierć poniosło co najmniej czterech ludzi. Władze informują o trzech ofiarach śmiertelnych.
Tubman oskarżył policję o próbę zabójstwa. "Byłem na celowniku snajpera, zamiast mnie zginął pewien mężczyzna" - powiedział dziennikarzom.
Według obserwatorów, frekwencja była niższa niż podczas pierwszej tury. "Ludzie boją się głosować ze względu na wczorajsze wydarzenia" - powiedział Mitchell Gbarteah z punktu wyborczego w West Point, czyli w jednej ze stołecznych dzielnic biedy.
"Rozmawialiśmy z obserwatorami w całym kraju i także ich zdaniem frekwencja jest bardzo niska" - powiedział Dan Saryee. Jest on członkiem liberyjskiego instytutu ds. demokracji (Liberia Democratic Institute), który obserwuje głosowanie. Saryee ocenił, że frekwencja nie przekroczy 35 proc. W pierwszej turze wyniosła ona ponad 71 proc.
Obserwatorzy zwracają uwagę, że bojkot, o który apelował Tubman, nie pozbawi Sirleaf zwycięstwa, ale może umniejszyć jego znaczenie. Sirleaf to tegoroczna laureatka Pokojowej Nagrody Nobla i pierwsza w Afryce kobieta-prezydent.
Analitycy ostrzegali, że udany bojkot mógłby utrudnić kolejną kadencję Sirleaf oraz zmusić ją do dialogu z Tubmanem i podziału władzy.
Liberyjskie rudy żelaza i złoża ropy przyciągają zagranicznych inwestorów, a udane wybory mogłyby zachęcić kolejne firmy do inwestycji.
Wielu mieszkańcom zależy tylko na tym, aby w kraju panował pokój i nie doszło do wybuchu kolejnego konfliktu. "Nie chcemy kłopotów. Ale małpa i pawian się nie dogadują" - powiedział mieszkaniec Monrowii, Tarr, używając przydomków, którymi Liberyjczycy określają kandydatów na szefa państwa.
11 października Sirleaf otrzymała 43,9 proc. głosów, a Tubman - 32,7 proc. Aby uniknąć dogrywki głosowania, zwycięzca musiał uzyskać co najmniej 50-procentowe poparcie. Przed miesiącem Liberyjczycy wybrali też członków Senatu i Izby Reprezentantów. Wybory do parlamentu wygrało ugrupowanie obecnej prezydent, czyli Partia Jedności.
Międzynarodowi obserwatorzy uznali wybory za wolne i przejrzyste. Zarówno USA, jak i ONZ ostro skrytykowały wezwanie do bojkotu głosowania, wystosowane przez Tubmana.
W latach 1989 i 2003 w Liberii - jednym z najbiedniejszych krajów na świecie - doszło do dwóch wojen domowych, które pochłonęły ok. 250 tys. ofiar śmiertelnych i doprowadziły do ruiny gospodarkę kraju. (PAP)
jhp/ mc/
10156116 10156796 10155930 arch.