*Nadaktywny pęcherz, jedna z odmian nietrzymania moczu, dotyczy 2-3 mln Polaków. Jednak, większość z nich nigdy nie rozmawiała o tym problemie z lekarzem, bo postrzega go, jako "wstydliwy" - powiedział urolog dr Jan Karol Wolski na spotkaniu prasowym w Warszawie. *
Tymczasem, zaburzenie to można dziś skutecznie leczyć. Nowoczesne terapie działają bowiem nawet u 80 proc. pacjentów - podkreślił specjalista.
Podczas spotkania dr Wolski przedstawił najnowsze doniesienia naukowe ma temat nowych metod terapii nadaktywnego (inaczej nadreaktywnego) pęcherza zaprezentowane na XXVI Kongresie Europejskiego Towarzystwa Urologicznego w Wiedniu, w dniach 18-22 marca.
Jak wyjaśnił dr Jan Karol Wolski, urolog z Centrum Onkologii w Warszawie, normalnie, ludzie mają kontrolę nad opróżnianiem pęcherza i robią to zgodnie ze swoją wolą. "W przypadku pęcherza nadaktywnego to pęcherz nami rządzi" - zaznaczył.
Jest to bardzo kłopotliwe schorzenie, które upośledza życie zawodowe, towarzyskie i seksualne pacjentów. Dotyka znacznej części społeczeństwa, niezależnie od wieku, płci, miejsca zamieszkania i zamożności. Choć przyjmuje się, że częściej występuje u kobiet oraz u osób starszych, to cierpią na nie również mężczyźni, a także dzieci. W jej rozwoju ważną rolę odgrywają czynniki genetyczne, ale na razie są one słabo poznane.
Pęcherz nadaktywny jest jedną z trzech najczęstszych postaci tzw. nietrzymania moczu, obok nietrzymania wysiłkowego i postaci mieszanej. U jego podłoża leżą zaburzenia w pracy nerwów kontrolujących pracę układu moczowego, w tym pęcherza. Prowadzi to do wystąpienia takich objawów jak parcie naglące (czyli niemożność kontrolowania skurczów pęcherza zgodnie z wolą, niezależnie od ilości spożytych płynów, pory dnia, aktywności), częste oddawanie moczu (od 10 wzwyż) oraz nietrzymanie moczu. Poszczególne objawy mogą być bardziej lub mniej nasilone, zależnie od pacjenta.
Dr Wolski zwrócił uwagę, że podobne objawy mogą też towarzyszyć schorzeniom takim, jak kamica nerkowa, przerost i nowotwory prostaty, infekcja układu moczowego. "Dlatego, pacjenci, którzy je mają powinni koniecznie zgłaszać się do lekarza w celu zdiagnozowania problemu" - zaznaczył urolog.
Na podstawie danych uzyskanych w badaniach przeprowadzonych we Francji, Niemczech, Włoszech, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, szacuje się jednak, że aż 40 proc. osób z tym zaburzeniem nigdy nie rozmawiało o nim z lekarzem. Problem ten uchodzi bowiem za wstydliwy.
Tymczasem, obecnie dostępne są skuteczne leki, które dają efekty nawet u 80 proc. pacjentów z nadaktywnym pęcherzem. Chodzi o tzw. leki antymuskarynowe (tj. blokujące receptory muskarynowe, zwłaszcza receptory M3 zlokalizowane głównie w mięśniach gładkich pęcherza). Zgodnie z rekomendacjami europejskimi i światowymi, powinno się stosować leki nowszej generacji, gdyż mają one mniej dokuczliwych działań niepożądanych, jak ciągła suchość w ustach czy zaparcia, które mogą być powodem przerwania terapii.
"W Polsce nowe leki nie są jednak refundowane, a pacjentów, którzy często są w podeszłym wieku, nie stać, by co miesiąc wydawać na nie ok. 150 zł" - zaznaczył dr Wolski.
Według niego, refundacja tych droższych leków byłaby w dłuższym czasie opłacalna. Dzięki nim, osoby z pęcherzem nadaktywnym mają bowiem lepszy komfort życia, wracają do pracy i aktywności społecznej.
Z badań prowadzonych w USA, że schorzenie to bardzo obciąża budżet państwa, nie tylko ze względu na koszty terapii, ale też koszty nieobecności i mniejszej wydajności pacjentów w pracy.
Wśród innych metod terapii, u osób, którym nie pomogą leki, jest m.in. toksyna otulinowa (jad kiełbasiany) podawana dopęcherzowo. Jest to neurotoksyna, która blokuje połączenie między nerwem a mięśniem oraz terapia hormonalna, zwłaszcza u kobiet w wieku okołomenopauzalnym. Badania wykazały bowiem korelację między spadkiem poziomu estrogenów a pojawieniem się objawów nadaktywnego pęcherza. (PAP)
jjj/ abe/