Centralne Biuro Antykorupcyjne nie zabezpieczyło zawartości kopert, jakie pacjenci wręczali dr. Mirosławowi G., b. ordynatorowi kardiochirurgii ze szpitala MSWiA w Warszawie, oskarżonemu dziś o m.in. korupcję - mówiła w piątek przed sądem mec. Magdalena Bentkowska, obrońca lekarza.
Przez cały piątek Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów oglądał nagrania z gabinetu dr. G., gdzie CBA od listopada do lutego zainstalowało ukrytą kamerę (jak się okazało w toku procesu, był to sprzęt wynajęty od Służby Kontrwywiadu Wojskowego - PAP). Przez te trzy miesiące do 12 lutego 2007 r., gdy dr G. został zatrzymany i w kajdankach wyprowadzony z kliniki, przyjął w swym gabinecie - jak sam obliczył - 181 pacjentów i ich rodziny, udzielając łącznie kilkuset konsultacji.
Sąd obejrzał w piątek kilkanaście nagrań. Na niektórych widać, jak pacjenci lub ich bliscy (obecnie oskarżeni o korumpowanie lekarza) usiłują wręczyć mu kopertę. Są zarejestrowane sytuacje, gdy lekarz odmawia, mówiąc "nie mogę", ale i takie, gdy bierze pozostawioną kopertę i - nie zaglądając nawet, co jest w środku - odkłada ją na prawo od swego biurka, przy ścianie.
Po każdym takim filmie mec. Bentkowska składała do protokołu oświadczenie, że w aktach sprawy brak informacji, by CBA zweryfikowało zawartość koperty. Niektórzy z pacjentów - przesłuchani w sądzie na pierwszej rozprawie - mówili, że w kopercie nie było pieniędzy, lecz np. wyniki badań lub laurka z podziękowaniem dla lekarza.
Sam G. powtarzał przed sądem, że nigdy nie uzależniał od wręczenia mu "koperty" wykonania operacji ani przyjęcia do szpitala. Mówił, że taki zarzut może być wynikiem niezrozumienia.
"To prawda, często mówiłem, że ktoś jest +pacjentem z wysokiej półki+ albo, że dostaje on +leki z górnej półki+. To nie znaczy, że jest to pacjent +wyjątkowy i traktowany lepiej niż inni, jeśli rodzina za niego jeszcze zapłaci+, ale że jest on pacjentem wysokiego ryzyka i potrzebne są dla niego kosztowne leki" - mówił, odnosząc się do sprawy braci, których ojciec, Florian M. zmarł kilka miesięcy po operacji serca. Jego synowie twierdzą, że dali dr. G. 3 tysiące zł, bo lekarz od tego uzależnił zajęcie się ich ojcem.
Sprawa Floriana M. była jedną z podstaw śledztwa przeciw dr. G. w sprawie zabójstwa pacjentów, bowiem w czasie operacji tego mężczyzny wystąpił błąd w sztuce - we wszczepionej M. zastawce została gaza, którą wyciągnięto po tygodniu, gdy badania potwierdziły z całą pewnością, iż gaza pozostała w jego sercu.
Sąd prawomocnie utrzymał umorzenie tego wątku sprawy uznając, że lekarz chciał ratować pacjentów, a nie pozbawiać ich życia. Z tym rozstrzygnięciem do dziś nie godzi się adwokat braci M. mec. Rafał Rogalski. Oświadczył on, że zwrócił się do USA i Izraela po kolejne opinie biegłych ws. doktora G., bo - jak dodał - "polscy kardiochirurdzy na pewno ich nie wydadzą". W rozmowie z PAP mec. Rogalski powiedział, że Rzecznik Praw Obywatelskich wstępnie zadeklarował, że sporządzi kasację do Sądu Najwyższego od umorzenia wątku medycznego.
W piątek sąd i strony obejrzały m.in. nagranie z wizyty żony i 21- letniej córki jednego z pacjentów, które zostawiły na stole dr. G. kopertę (lekarz odłożył ją na bok biurka, nie zaglądając do środka - w sądzie powiedział, że nie pamięta, co zawierała - PAP). Córka pacjenta też miała być zbadana. Później - jako jedna z oskarżonych o wręczanie łapówki - zeznawała w CBA, że czuła się niezręcznie, gdy lekarz ją obejmował, wypytywał, czy ma narzeczonego i na koniec pocałował w policzek.
Na nagraniu widać, że matka z córką - słuchając relacji lekarza o stanie zdrowia ojca - nie kryły emocji; córka się rozpłakała. Lekarz objął kobietę i - w obecności jej matki - przytulił, czule mówiąc, by się nie martwiła. "Jak masz na imię? Monika - Monisiu, nic się nie martw, z tatą wszystko będzie dobrze. Ciebie zbadamy potem, żebyśmy wszyscy byli spokojni. Masz chłopaka? Narzeczonego? No widzisz, trzeba być zdrowym. Ale teraz się uspokójcie, idźcie z mamą na herbatę i już się nie martwcie" - mówił do niej.
Po kilku godzinach - jak wynika z nagrania - dr G. osłuchał tę córkę pacjenta, która w tym celu zdjęła bluzkę. Potem oskarżony tłumaczył sądowi, że było to typowe badanie, zaś jego wypowiedzi "to kiedy umówimy się w Krakowie" dotyczyły dni, kiedy on przyjmował właśnie w gabinecie w Krakowie. "Mówiłem tak wtedy, by rozładować atmosferę. Ówczesnego narzeczonego, a dziś męża tej pani, poznałem tu w sądzie na jednej z poprzednich rozpraw. Dziękował mi za uratowanie teścia" - powiedział oskarżony lekarz. (PAP)
wkt/ pz/ gma/