*Amos Oz powiedział na poniedziałkowym spotkaniu z czytelnikami w Warszawie, że Izrael zmaga się z przeszłością i to właśnie stosunek do historii jest obecnie wyznacznikiem podziałów w tym społeczeństwie. *
"Izrael to kraj, w którym mieszka 8 mln obywateli, z których każdy czuje się premierem, ministrem, prorokiem i Mesjaszem jednocześnie. Wszyscy ci ludzie nieustannie mówią, ale nikt nie słucha innych. Izraelczycy są wspaniałymi mówcami, ale nie mogą się zgodzić ani z rozmówcami, ani nawet sami ze sobą" - żartował Oz.
"Normalne kraje powstają z przyczyn historycznych, demograficznych czy politycznych. Izrael jest jedynym krajem, który powstał z marzenia. A wszystko, co rodzi się z marzeń, rozczarowuje. Ta prawda sprawdza się, jeżeli chodzi o pisanie książek, zakładanie ogrodu, seksualne fantazje - jedyny sposób, aby się nie rozczarować, to nie realizować marzenia. Tak właśnie tłumaczę sobie atmosferę rozczarowania, którą można w Izraelu odczuć" - mówił Oz.
Pisarz przypomniał, że jest starszy od państwa, w którym żyje - urodził się jeszcze w palestyńskim protektoracie brytyjskim, na własne oczy oglądał, jak 600-tysięczna społeczność założycielska Izraela rozrastała się do obecnych 8 mln obywateli. "Uważam, że Żydzi są prześladowani przez własną przeszłość do tego stopnia, że cienie sprzed lat stają się zagrożeniem dla teraźniejszości. Niechęć do oddania Palestyńczykom terytoriów okupowanych ma korzenie w doświadczeniu holokaustu. Wielu Żydów uważa, że cały świat jest przeciwko nim, mają wokół siebie samych wrogów i dlatego nie mogą sobie pozwolić na najmniejsze ustępstwo" - mówił pisarz.
Zdaniem Oza linia podziału społeczeństwa w Izraelu dotyczy właśnie stosunku do przeszłości. "Są tacy, którzy poddają się dyktaturze historii, i ci, którzy nie chcą tak żyć. Jedni mówią, że na Zachodnim Brzegu znajdują się groby naszych patriarchów i dlatego nie możemy oddać tego terytorium, inni - że teraz ten teren zamieszkiwany jest przez Palestyńczyków i należy się z tym pogodzić. Ja należę do tych drugich. Tyle razy nazywano mnie za to zdrajcą, że noszę to słowo jak odznakę. Mam też własną definicję: zdrajca to ktoś, kto zmienia się na oczach tych, którzy nie potrafią i nie chcą się zmienić" - mówił Oz.
Pisarz przyznał, że w Izraelu pozycja pisarza jest wyjątkowa, porównywalna z pozycją literatury w Polsce czy w Rosji. "Żydzi, podobnie jak Słowianie, wymagają od pisarza, aby wskazywał drogę, był po części prorokiem. W kulturze anglosaskiej jest inaczej - pisarz ma po prostu zabawiać, tworzyć rozrywkę. Inne narody czytają dla przyjemności, Izraelczycy - po to, aby się zdenerwować, aby nie zgodzić się z autorem, jego bohaterem, a najczęściej całą książką. Odbieram setki listów od czytelników z dokładnymi instrukcjami, jak powinni postępować moi bohaterowie" - opowiadał pisarz.
"Nie jestem szowinistą kraju Izraela, ale jestem szowinistą języka hebrajskiego, który jest dla mnie jak najwspanialszy instrument muzyczny. Istnienie tego języka to niemal cud. Po siedemnastu wiekach bycia językiem martwym powrócił on do życia. Dla pisarzy hebrajski to wspaniałe wyzwanie, bo wciąż można i trzeba tworzyć nowe słowa. Sam, nie z arogancji, ale z prawdziwej potrzeby, stworzyłem kilka nowych słów, które trafiły nawet do słowników. Bardzo mi było przyjemnie, gdy jedno z nich wróciło do mnie z ust taksówkarza, który nie miał pojęcia, że wiezie właśnie twórcę słowa, którego używa. Natomiast polszczyzna to dla mnie język tajemnicy. Tego języka używali moi rodzice, gdy chcieli, aby nie rozumiał, o czym rozmawiają. Nigdy polskiego nie rozumiałem, ale jest on dla mnie w pewien sposób bliski" - tłumaczył Oz.
Amos Oz, uważany za jednego z najważniejszych izraelskich pisarzy, będzie gościł w Polsce do 20 października. Poza Warszawą pisarz odwiedzi Kraków. Ostatnio ukazała się niepublikowana dotąd w Polsce powieść Oza "Spokój doskonały". (PAP)
aszw/ hes/ bk/