Wyrok w sprawie płk. Jana Lesiaka uznał za swoje moralne zwycięstwo oskarżyciel posiłkowy w procesie, Jan Parys. Zwrócił uwagę, że choć sąd umorzył postępowanie z powodu przedawnienia, to dopatrzył się przekroczenia uprawnień przez Urząd Ochrony Państwa.
"Pozostaje mi czuć się moralnym zwycięzcą, niestety nie uzyskaliśmy sukcesu prawnego" - powiedział w czwartek po ogłoszeniu wyroku Parys, szef MON w rządzie Jana Olszewskiego, jeden z pokrzywdzonych w całej sprawie.
"To porażka prokuratury, która bardzo długo prowadziła postępowanie. Przypuszczam, że to nie przypadek, że było to pod presją polityczną. Przypomnę, że to postępowanie było prowadzone przez dwóch prokuratorów, na których wywierano nacisk polityczny, w pewnym momencie odebrano im sprawę, a oni odeszli z prokuratury. To miało miejsce gdy ministrem sprawiedliwości była pani Hanna Suchocka" - podkreślił Parys.
Parys wyraził satysfakcję z tego, że sąd stwierdził, że "były poważne błędy w działaniach UOP i że Urząd Ochrony Państwa nie działał zgodnie z prawem".
Zeznając w procesie Lesiaka w 2006 roku, Parys mówił, że był wielokrotnie obserwowany, a "ci, którzy to robili, nie starali się ukryć swych zamiarów". "Czasem filmowano mnie i moją żonę na ulicy podczas jazdy samochodem. Raz nawet zirytowałem się i zacząłem gonić to auto, z którego ktoś filmował, ale nie udało mi się go dogonić" - mówił Parys.
Dodał, że gdy był szefem MON w rządzie Olszewskiego dostawał pogróżki - "były takie dni, kiedy BOR zmieniało trasy moich zwykłych podróży po mieście, jak również, gdy wyposażono mnie w kamizelkę kuloodporną". Gdy Parys miał wypadek samochodowy - jego zdaniem przewód hamulcowy przepiłowano - policja uznała, że "pękł on ze starości". Kiedy zaś w 1995 r. włamano się do jego domu, oficer policji miał powiedzieć mu: "Ma pan wysoko postawionych wrogów i nie możemy nic zrobić sprawcom". (PAP)
brw/ wkt/ aop/ wkr/ jra/