Były oficer UOP, później dziennikarz Kuriera Polskiego i innych gazet oraz doradca b. premiera Leszka Millera - Jacek Podgórski, który był w piątek świadkiem w procesie płk. Jana Lesiaka powiedział, że nie zajmował się inwigilacją prawicy i nie pisał artykułów na zlecenie.
Sąd utajnił jego zeznania w procesie Lesiaka, oskarżonego o inwigilację partii politycznych w latach 90., dlatego po wyjściu z sali nie chciał o nich mówić dziennikarzom. "Mogę powiedzieć jedno: nie zajmowałem się inwigilacją prawicy, nie pisałem żadnych artykułów na zlecenie, a jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to niech przedstawi dowody" - zaznaczył.
W ocenie Podgórskiego zespół Lesiaka zajmował się "najważniejszymi aferami w Polsce - FOZZ-em, Art-B, sprawami moskiewskiej pożyczki". "O tym mówił tu Andrzej Milczanowski. Ja nie jestem przełożonym pana Lesiaka" - mówił dziennikarzom.
Pytany, czy sam pracował w grupie Lesiaka, nie odpowiedział. Zasłaniając się złożonymi zeznaniami powiedział, że sąd również go o to pytał. Na sugestie dziennikarzy, że sąd znając materiał ze śledztwa, nie miał chyba wątpliwości w ocenie tego, czy był w grupie, odparł: "To jakieś nieporozumienie. Ja nie mam zamiaru tłumaczyć się z pracy w służbach specjalnych wolnej demokratycznej Polski. Jeśli to jest przestępstwem, to OK. Ja mogę za to odpowiadać" - powiedział.
Powiedział, że nie wytoczył procesu osobom oskarżającym go o pisanie na zamówienie UOP w celu dezintegracji prawicy, ponieważ wszystkie te materiały były tajne. "Te osoby zapomniały, że ta cała sprawa jeszcze niedawno miała klauzulę tajności. Ja nie mogłem się odnosić do materii tajnej" - powiedział.
Zaznaczył, że od tej pory będzie pozywał za takie wypowiedzi nie poparte dowodami. "Według mnie za dużo jest w Polsce nienawiści, dlatego zróbmy tak - wszystko co do tej pory było na mój temat mówione, opowiadane - spuśćmy nad tym zasłonę milczenia. Nie wracajmy do tego. Natomiast od dziś, jeśli ktoś będzie powtarzał te kłamstwa, to ja będę zmuszony wystąpić na drogę sądową. Jeśli są jakieś dowody potwierdzające te tezę, to trzeba te dowody przedstawiać, a nie operować +skrótami myślowymi+" - powiedział.
Nie chciał mówić konkretnie co teraz robi. "Dzisiaj jestem osobą fizyczną, nie publiczną" - powiedział. Dodał, że ma firmę która zajmuje się doradztwem.
Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz wskazywali w mediach na Podgórskiego, jako osobę, która działała dla dezintegracji Porozumienia Centrum. Według Macierewicza, Podgórski po oficjalnym odejściu z UOP pracował dalej na niejawnym etacie dla zespołu Lesiaka. Również obecny premier wskazywał Podgórskiego, jako oficera, który pisał w Kurierze Polskim o PC i aferze spółki związanej z tą partią - Telegraf.
Gazety pisały też, że to Podgórski zainspirował dziennikarzy do zainteresowania żoną ówczesnego szefa komisji śledczej ds. Rywina - Tomasza Nałęcza - Darią. Jako szefowa archiwów państwowych pracowała ona w komisji sejmowej nad zmianami ustawy medialnej, co badała komisja śledcza. Media pisały, że w tej sytuacji Nałęcz powinien zrezygnować z kierowania komisją.
Sąd przesłuchał też w piątek szefa gabinetu szefa UOP, w którego strukturze był zespół Lesiaka - W.B. Sąd na jego wniosek utajnił jego imię i nazwisko pozwalając podać jedynie inicjały. Jego zeznania były jawne, jednak zasłaniał się niepamięcią. Mówił, że nie pamięta, by merytorycznie oceniał materiały przygotowywane przez Lesiaka i jego zespół. Powiedział przed sądem, że powołanie zespołu polecił ówczesny minister spraw wewnętrznych (Andrzej Milczanowski), lub sam premier.
Powiedział, że jako przełożony decydował o nagrodach finansowych dla Lesiaka. "Nagrody dla pracowników rozdzielał szef zespołu, ja przyznawałem je Lesiakowi, głównie za dobra pracę administracyjną, ponieważ był szefem największego zespołu w strukturze gabinetu szefa UOP" - mówił W.B. Zaznaczył, że nie słyszał o tym, by w śledztwach prowadzonych przez zespół Lesiaka pojawiali się politycy - oprócz Aleksandra Gawronika w sprawie Art-B i wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna przy sprawie domniemanego uprowadzenia jego córki.
Sąd przesłucha jeszcze dwóch świadków, jednak ich zeznania są tajne. Czterej inni, m.in. b. szefowa OPZZ Ewa Spychalska, wezwana na piątek, nie stawili się w sądzie.
Karalność czynu, o który prokuratura oskarża Lesiaka, przedawnia się w marcu 2007 r. Grozi mu do trzech lat więzienia. Lesiak nie przyznaje się do winy.
Jest on jedynym oskarżonym w sprawie inwigilacji UOP w latach 1991-1997 względem polityków, opozycyjnych wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej. Prokuratura zarzuca Lesiakowi przekroczenie uprawnień, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań. Pokrzywdzonymi w sprawie - obok prezydenta i premiera - są także: Jan Olszewski, Antoni Macierewicz, Jan Parys, Adam Glapiński, Romuald Szeremietiew, Wojciech Dobrzyński oraz Piotr Ikonowicz. (PAP)
ago/ wkr/ rod/