Atmosfera przygnębienia i oczekiwania panuje przy kopalni "Wujek" w Rudzie Śląskiej, gdzie w piątek doszło do tragicznego wypadku. 12 osób zginęło, 37 trafiło do szpitali. Wiele osób nie kryje łez, w niektórych przypadkach są to łzy szczęścia.
"Zostawiłam wszystko, ubrałam dziecko i przybiegłam" - powiedziała dziennikarzom Małgorzata Kordasińska, której mąż Janusz wyszedł z katastrofy bez szwanku. Z niecierpliwością czeka na spotkanie z mężem, któremu - jak mówi - zostały dwa lata do emerytury.
Pani Małgorzata przyszła pod kopalnię z kilkuletnią córką Ewą. Dość szybko dowiedziała się, że mąż ocalał, sam zadzwonił i powiedział, żeby się nie martwiła. "Kamień z serca" - powiedziała. "Nam, żonom jest bardzo ciężko" - podkreśliła.
Na miejscu otuchy rodzinom dodaje ks. Jerzy Lisczyk, proboszcz parafii Trójcy Przenajświętszej w Rudzie Śląskiej-Kochłowicach, który przekazał też słowa pocieszenia w imieniu metropolity katowickiego arcybiskupa Damiana Zimonia.
"Kościół jest z tymi, którzy cierpią, przychodzi z pociechą, nadzieją i modlitwą. To jest to, co możemy dać tym, którzy zginęli i są poszkodowani, chcemy też przynieść pociechę rodzinom" - powiedział duchowny.
W piątek wieczorem w pobliskim kościele zostanie odprawiona msza w intencji ofiar.
Do kopalni przyjechał wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk, spodziewany jest też wicepremier Grzegorz Schetyna. (PAP)
kon/ wkr/ jra/