Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Sąd Apelacyjny: starosta tatrzański nie jest kłamcą lustracyjnym

0
Podziel się:

Sąd Apelacyjny w Krakowie prawomocnie uznał w środę, że starosta tatrzański
Andrzej Gąsienica-Makowski nie jest kłamcą lustracyjnym. Utrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego w
Nowym Sączu, uniewinniający starostę.

Sąd Apelacyjny w Krakowie prawomocnie uznał w środę, że starosta tatrzański Andrzej Gąsienica-Makowski nie jest kłamcą lustracyjnym. Utrzymał w mocy wyrok Sądu Okręgowego w Nowym Sączu, uniewinniający starostę.

Zdaniem Sądu Apelacyjnego, nie doszło do współpracy Andrzeja Gąsienicy-Makowskiego z SB, tj. nie przekazywał on żadnych istotnych informacji. "Nie ma żadnych informacji, które by wskazywały, że współpraca zmaterializowała się" - stwierdził sąd w uzasadnieniu orzeczenia. Informacje przekazywane przez lustrowanego nazwał bezwartościowymi.

Wniosek o wszczęcie postępowania lustracyjnego skierowało do sądu biuro lustracyjne krakowskiego oddziału IPN. Zdaniem IPN Gąsienica-Makowski złożył niezgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne. W dokumencie, złożonym 12 lutego 2008 roku z racji pełnienia funkcji publicznej radnego i starosty tatrzańskiego, podał on, że nie był współpracownikiem SB w rozumieniu ustawy. Instytut powoływał się na akta i zeznania byłych funkcjonariuszy SB, z których - jak podawał - wynika, że "był on traktowany jako informator SB".

Gąsienica-Makowski podkreślał, że nigdy nie ukrywał podpisania "lojalki" i od lat 90. chciał jednoznacznie wyjaśnić sprawę. Jak napisał w oświadczeniu lustracyjnym, podpisał dokument zobowiązujący go do zachowania tajemnicy, ale na nikogo nie donosił ani nikomu nie zaszkodził. Podał także tytuł książki IPN o zakopiańskiej Solidarności, w której omówiono jego przypadek ("Zakopiańska Solidarność 1980-1989" Macieja Korkucia i Jarosława Szarka).

Argumentów IPN nie podzielił Sąd Okręgowy w Nowym Sączu. W kwietniu orzekł, że Gąsienica-Makowski złożył zgodne z prawdą oświadczenie lustracyjne, w którym podał, że nie był współpracownikiem SB w rozumieniu ustawy i nie przekazywał istotnych informacji funkcjonariuszom SB.

W uzasadnieniu wyroku sąd stwierdził, że pozwany w początkowym okresie stanu wojennego podpisał tzw. lojalkę, ponieważ chciał jak najszybciej opuścić komendę milicji, obawiając się o swoją rodzinę. Gąsienica-Makowski nie przyjął pseudonimu, a wywiady, podczas których przekazywał SB pozorne informacje, były prowadzone w miejscu jego pracy. Sąd stwierdził, że lustrowany nie zobowiązał się do udzielania SB informacji o działalności Solidarności i jej działaczach, ani takich informacji nie udzielił. Podkreślił, że wszystkie spotkania były inicjowane tylko przez SB.

Od tego orzeczenia odwołał się IPN. W toku procesu apelacyjnego sąd ponownie przesłuchał trzech świadków, byłych funkcjonariuszy SB, na temat wartości informacji przekazywanych przez lustrowanego.

Jak mówił przed sądem apelacyjnym prokurator z IPN, lustrowany został zwerbowany pod pozorem przekazywania informacji na temat funkcjonowania przedsiębiorstwa, w którym pełnił kierowniczą funkcję, natomiast rzeczywisty cel był inny. Podawane przez starostę informacje, pomimo że określane przez esbeków jako "drobnica" i "błahe", stanowiły rzeczywistą współpracę, ponieważ "na tej drobnicy opierał się cały system działania tajnych służb".

"Gąsienica nigdy nie został zwerbowany. On po góralsku ich przechytrzył. Oficer nie zdołał go pozyskać" - mówił przed sądem mec. Jan Kuklewicz, obrońca lustrowanego. "Strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy takie kontakty i wymuszone rozmowy traktowali prawnie jako element współpracy" - argumentował.

"Warto było walczyć, choćby po to, żebyśmy mieli niezawisłe sądy i żeby nawet po tylu latach wyjaśniały prawdę" - powiedział PAP po wyroku Andrzej Gąsienica-Makowski. Jak dodał, "było to bolesne, ale warto było przeżyć".

"Gdy słyszałem na sali rozpraw o moich +spotkaniach+ z esbekami, to czułem dreszcze, bo to nigdy nie były spotkania. Oni mnie nachodzili. Ile nieprzespanych nocy mnie to kosztowało. Wydawało im się, że mnie przechytrzyli, ale to ja ich przechytrzyłem. Podpisałem, że będę mówił o problemach zakładu, bo przyszli w 1981 roku przed wigilią i z bronią, ale mówiłem o śrubkach i ubraniach roboczych. To była inna rzeczywistość, trudna teraz do zrozumienia" - mówił Gąsienica-Makowski.

Jak podkreślił, dopiero w sali sądowej zobaczył "prawdziwe oblicze systemu, w jakim żyli Polacy, łącznie z powiązaniami PZPR i SB, bo na sali mówiono, że meldunki SB trafiały do komitetów partii".

Anna Pasek (PAP)

hp/ abr/ jra/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)