Wybrany w sierpniu somalijski parlament dokona w poniedziałek elekcji nowego prezydenta kraju. Prezydencka elekcja ma zwieńczyć nadzorowany przez ONZ proces wyprowadzania Somalii z trwającej trzecią dekadę wojny domowej.
Wyboru prezydenta dokona 275 posłów, wyznaczonych w sierpniu przez zgromadzenie starszyzny klanowej, przywódców politycznych i duchowych. Wcześniej przyjęli oni nową konstytucję kraju oraz dokonali wyboru przewodniczącego parlamentu, którym został weteran somalijskiej polityki, dawny minister Mohammed Osman Dżawari.
Do walki o stanowisko prezydenta Somalii stanęło 25 kandydatów, z których każdy musiał wpłacić 10 tys. dolarów, by zostać dopuszczony do rozgrywki. Wśród faworytów wymienia się urzędującego od 2009 r. prezydenta Szejka Szarifa Szejka Ahmeda, byłego premiera, wykształconego w USA ekonomistę Abdiwelego Mohammeda Alego oraz ustępującego przewodniczącego parlamentu Szarifa Hassana Szejka Adena.
Aby zapewnić sobie zwycięstwo już w pierwszym, tajnym głosowaniu trzeba zdobyć głosy dwóch trzecich posłów. Jeśli żadnemu z pretendentów się to nie uda, rozegrane zostaną dogrywki. Do drugiej rundy przejdzie czterech najlepszych kandydatów. Jeśli i wtedy żaden nie zdobędzie wymaganej większości dwóch trzecich głosów, ogłoszona zostanie trzecia runda, do której dopuszczonych zostanie już tylko trzech najlepszych. Jeśli i ona nie przyniesie rozstrzygnięcia, do czwartej rundy przejdzie tylko dwóch, najlepszych kandydatów, a do wygranej wystarczy zwykła większość głosów.
Wybór prezydenta, i tak opóźniony prawie o miesiąc, może się więc jeszcze przeciągnąć, tym bardziej, że z Mogadiszu docierają wieści o ostrych sporach między somalijskimi klanami, co zapowiada długą i trudną rywalizację.
Nowy prezydent powoła rząd, a wówczas ONZ będzie mogła ogłosić, że po raz pierwszy od 20 lat w Somalii wybrano nowe władze. Trwająca od 1991 r. wojna domowa sprawiała, że poprzednie parlamenty, rządy i prezydentów wybierano na obczyźnie, zwykle w Kenii, a elekcja trwała tym dłużej, że somalijskim szejkom i wodzom nie spieszyło się wracać do kraju z 5-gwiazdkowych hoteli, opłacanych przez ONZ.
Tym razem posłów wybrano w somalijskiej stolicy Mogadiszu, choć co prawda nie w gmachu parlamentu, lecz w hangarze międzynarodowego lotniska, pilnowanego przez 17 tys. żołnierzy z wojsk pokojowych ONZ. Posłowie i przedstawiciele ONZ obawiali się, że budynek parlamentu może okazać się zbyt łatwym celem dla somalijskich talibów z ugrupowania Al-Szabab, ostatniej z partyzanckich armii, prowadzących wojnę domową.
Somalijscy talibowie, którzy od czerwca do grudnia 2006 r. rządzili całym krajem, a w ostatnich latach jego południem i stolicą, latem zeszłego roku zostali wyparci z Mogadiszu przez wojska Unii Afrykańskiej. Jesienią do wojska UA przyłączyły się armie Etiopii i Kenii, które najechały Somalię z zachodu i południa.
Wypierani z kolejnych miast i powiatów, bombardowani z powietrza przez amerykańskie bezzałogowe samoloty zwiadowcze, somalijscy talibowie wycofywali się coraz bardziej na południe, aż w końcu w ich rękach zostały ostatnie dwa portowe miasta - Barawe i Kismayo.
Kenijscy generałowie zapowiadali, że zdobędą Kismayo przed 20 sierpnia, kiedy pierwotnie miał zostać wybrany nowy prezydent Somalii. Szturm na miasto opóźnił się jeszcze bardziej niż elekcja. W zeszłym tygodniu kenijskie okręty zaczęły dopiero ostrzeliwać port, a piechotę i pancerne pułki dzieli od miasta jeszcze prawie 100 km.
Wojciech Jagielski (PAP)
wjg/ ro/