Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Tegoroczna Barbórka pod znakiem tragedii w "Halembie"

0
Podziel się:

Koniec listopada to w kopalniach czas
przygotowań do górniczego święta - przypadającej 4 grudnia
Barbórki. "W tym roku radości nie będzie" - mówią górnicy. We
wtorek wybuch metanu w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej zabił 6
osób, a ratownicy poszukują kolejnych 17.

Koniec listopada to w kopalniach czas przygotowań do górniczego święta - przypadającej 4 grudnia Barbórki. "W tym roku radości nie będzie" - mówią górnicy. We wtorek wybuch metanu w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej zabił 6 osób, a ratownicy poszukują kolejnych 17.

Dziwnym trafem właśnie w tej atmosferze radosnego, przedświątecznego oczekiwania najczęściej zdarzają się w kopalniach tragiczne wypadki. Górnicy mają na to swoje wytłumaczenie: "Baśka zbiera żniwo. Nie wiem, czemu tak jest. Widocznie taka wola boska" - mówi PAP Roman Piechaczek, który pracuje w "Halembie" 21 lat.

W środę mimo urlopu przyszedł pod kopalnię dowiedzieć się o los kolegów, bo nie mógł się dodzwonić do zakładu. Cały czas śledzi informacje o akcji ratowniczej. "Wielka tragedia. Nie widzę się w ogóle w tym roku na żadnej zabawie barbórkowej, chciałbym, żeby jej w ogóle nie było. To jest żałoba, nie cieszy się człowiek tak, jak się miał cieszyć" - dodaje.

Pod kopalnią jest również Alojzy Wilk, emeryt, który pracował w "Halembie" w 1990 r., kiedy wydarzyła się tam inna wielka tragedia - także w wyniku wybuchu metanu zginęło 19 górników, a ok. 20 zostało rannych. Podobieństw między tamtą a tą katastrofą jest więcej, aż panu Alojzemu - jak mówi - ciarki chodzą po plecach.

Już pierwsze, wtorkowe, komunikaty były takie, że z górnikami w rejonie wybuchu nie ma kontaktu, łączność jest zerwana. W 1990 r. też tak było, choć moment po wybuchu sztygar nadzorujący roboty w tej ścianie zdążył jeszcze wziąć telefon i zadzwonić do dyspozytora. "Ratunku, palimy się" - krzyknął tylko. I wtedy, i teraz do wypadku doszło w pokładzie 506, na poziomie 1030 m.

Kiedy Wilk przyjechał do kopalni wówczas, przed 16 laty, inżynier powiedział mu: "Alojz, sześć krzyżyków już jest" - tak jak teraz, też wiadomo, że nie żyje już sześciu. Potem odwiedzał poparzonych w szpitalu w Siemianowicach Śląskich.

"Codziennie jeden odchodził albo dwóch bardzo szybko. Kiedy przychodziłem do jedynego kolegi, który przeżył, to mówił: +idź, Alojz, do góry ich odwiedzić, bo tam ich przenieśli+. Tak mówili tym poparzonym, że ich kolegów przenoszą na inny oddział, a oni już nie żyli" - wspomina Alojzy Wilk.

W środę o świętowaniu Barbórki nikt w "Halembie" nie myśli. Związki zawodowe odwołują imprezy andrzejkowe i barbórkowe karczmy piwne. "Nie wyobrażam sobie, żeby zasiąść przy piwie, śmiać się, balować. Związek w sobotę miał przygotowaną zabawę andrzejkową, a na następną sobotę karczmę piwną na 350 osób, odwołaliśmy te imprezy. Z tego, co słyszę, to koledzy z innych związków i innych rudzkich kopalni też" - mówi przewodniczący zakładowej organizacji Sierpnia'80 Zbigniew Domagała.

Pod zegarem pod kopalnią ludzie zapalają znicze. Miejsce katastrofy odwiedzają też księża z okolicznych parafii. W najbliższej, pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej w Halembie, rano odprawiono dwie msze święte w intencji ofiar. "Było trochę więcej ludzi niż zazwyczaj i takie specyficzne skupienie" - mówi proboszcz ks. Bernard Drozd. Księża z jego parafii będą odwiedzać teraz kopalnię.

"Trzeba tam być w takiej chwili. Wczoraj na miejscu krótko się pomodliliśmy, każdy potrzebował takiego wyciszenia, bo to był szok. Byliśmy z rodzinami przy pierwszym czytaniu listy uwięzionych na dole. To było tragiczne przeżycie - reakcja tych obecnych, choć jeszcze nie podawali, kto zginął, tylko kto tam jest" - mówi.

"Właściwie najważniejsze, co ksiądz może zrobić w takiej sytuacji, to współczuć. Żeby tam być i żeby nie tracili nadziei, nie ma się co silić w takiej sytuacji na wielkie słowa" - tłumaczy.

To samo mówi pracująca z rodzinami górników psycholog ze Śląskiej Komendy Wojewódzkiej Policji, Anna Kubicka-Tomczyk, która pomagała też ofiarom katastrofy hali Międzynarodowych Targów Katowickich.

"Nie ma dwóch takich samych sytuacji. Ogrom tragedii jest jakościowo podobnie ogromny dla wszystkich ludzi, którzy tracą swoich bliskich w takich katastrofach. Czy są to rodziny osób, które zginęły w zawalonej hali, czy rodziny górników czekające na wieści, to rozpacz jest taka sama" - uważa.

Przyjaciołom rodzin, które dotknęła tragedia, radzi troszczyć się o nie i być uważnym. "Wiem, że najtrudniejszą rzeczą jest towarzyszenie, bo człowiek ma tendencję, żeby coś robić, działać, a bycie często nas paraliżuje, ale warto po prostu być z tymi ludźmi, czuwać i dawać sygnały, że się jest w pobliżu. Chociaż rodziny będą otoczone długofalową pomocą psychologiczną, najlepszym wsparciem jednak są zawsze najbliżsi, którzy kochają, rozumieją, są blisko" - podkreśla.

Życie mimo tragedii toczy się dalej, w kopalni "Halemba" trwa normalne wydobycie. Górnicy, którzy idą do pracy na kolejną zmianę, mówią, że strach przed zjazdem jest, choć rutyna czasem pozwala o nim zapomnieć.

"Nie wiem, czy jest taki człowiek, który zjeżdżając na dół, nie czuje tego strachu. Jeden więcej, drugi mniej, może są obojętni, ale ja ich nie znam. To nie idzie tak lekko zjechać na tysiąc metrów. Wie pani, jak to się długo jedzie tym szybem i z jaką szybkością? Trzeba usta otworzyć, bo jest zmiana ciśnienia. Szybkości się nie widzi, bo jest ciemno, ale od tego ciśnienia psychika też się zmienia. To jest tysiąc metrów i zagrożenia, i temperatura - to wszystko gdzieś w głowie jest" - mówił PAP jeden z nich.

Do figury św. Barbary w cechowni kopalni "Halemba" nie można się w środę dostać, zamknięte. Zbigniew Nowak, uratowany w tej kopalni po lutowym wstrząsie, który na blisko 5 dni uwięził go pod ziemią, co miesiąc chodzi tam z rodziną dziękować świętej za ocalenie. Na wieść o wypadku pobiegł we wtorek pod zakład. W środę również był na miejscu - z córką zapalił znicz pod zegarem, dziewczynka zostawiła też kwiatek. Obrazek św. Barbary Nowakowie mają też w domu.

Nowak zna dobrze powiedzenie o Baśce zbierającej żniwo przed swoim świętem. "Nigdy się w to nie zagłębiałem. Mnie akurat uratowała" - zaznacza.

Ks. Drozd próbuje tłumaczyć ten górniczy przesąd: "Większa gonitwa wtedy jest, górnicy inne myśli może już mają, bo to koniec roku. Poza tym jesień, a ponoć właśnie jesienią górotwór więcej pracuje. Nikt z nas nie zna dnia ani godziny, a św. Barbara to też patronka dobrej śmierci" - przypomina.

Anna Gumułka (PAP)

lun/ itm/ kaj/

wiadomości
pap
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
PAP
KOMENTARZE
(0)