Podżegani do protestów przez władze i duchownych Irańczycy wyszli w piątek na ulice, by demonstrować przeciw politycznej i militarnej unii Arabii Saudyjskiej i Bahrajnu. Teheran aspiruje do roli regionalnego mocarstwa i walczy o poszerzenie strefy wpływów.
Jak pokazała irańska telewizja państwowa, tysiące Irańczyków demonstrowało w piątek przeciw zacieśnieniu współpracy Arabii Saudyjskiej i Bahrajnu. W obu królestwach władza jest w rękach sunnitów, a Arabia jest w ogóle krajem sunnickim. Iran, najpotężniejsze państwo szyickie, walczy o wpływy polityczne w regionie i rząd dusz w świcie arabskiego islamu.
Wpływowy duchowny irański Kazem Sediki, który wzywał wiernych do zorganizowania demonstracji, nazwał w swym radiowym kazaniu ideę unii Rijadu i Manamy "fatalnym spiskiem", popieranym przez "Amerykę i syjonistów", którzy powinni jednak wiedzieć, że "lud Bahrajnu i regionu, muzułmanie całego świata i Iran nie będą tego tolerować".
Napięcia między Teheranem a państwami Zatoki Perskiej nasiliły się w minionym tygodniu, gdy kraje te zorganizowały szczyt, by omówić projekt stworzenia unii polityczno-militarnej, pomyślanej w dużej mierze jako sojusz antyirański - wyjaśnia Reuters. Rozmowy o regionalnym aliansie nie przyniosły jednak na razie rezultatów.
Według Reutera oczekuje się, że pierwszym zarysem takiej unii będzie porozumienie między Arabią Saudyjską a Bahrajnem, w którym szyicka większość burzy się od roku przeciw rządzącym sunnitom. Saudyjczycy, obawiając się, że protesty te, wzorowane na arabskiej wiośnie, ogarną również ich kraj, wysyłali w minionym roku do Bahrajnu swoje wojska, by zgasiły zarzewie rewolty.
EFE przypomina, że Teheran rości sobie pretensje do części terytoriów Bahrajnu.
Przywódcy Iranu nie tylko pochwalają bunt w Bahrajnie, ale też całą arabską wiosnę i starają się zbić na niej kapitał polityczny, nazywając ją "islamskim przebudzeniem" inspirowanym ich własną islamską rewolucją z 1979 roku.
Postępy irańskiego programu nuklearnego są kolejną przyczyną eskalacji napięć w regionie - pisze Reuters. Przywódcy państw Zatoki obawiają się nie tylko broni atomowej, którą usiłuje wyprodukować Republika Islamska, ale nawet prestiżu, jakim cieszyłby się Iran jako mocarstwo atomowe wśród Arabów.
W roponośnym i niestabilnym regionie toczy się walka o pozycję hegemona, o którą zabiegają Saudyjczycy, Turcy i Republika Islamska.
Wpływy Iranu starają się ograniczać Stany Zjednoczone, które wspierają państwa Zatoki Perskiej i dostarczają im broń. Amerykański koncern zbrojeniowy Lockheed Martin dostarczy Zjednoczonym Emiratom Arabskim THAAD (Terminal High Altitude Area Defense), czyli amerykański system antyrakietowy, a Kuwejt kupił 209 amerykańskich rakiet typu Patriot.
Turcja zgodziła się na lokalizację na swoim terytorium radaru wczesnego ostrzegania, który wejdzie w skład obrony przeciwrakietowej NATO. Instalacja ma powstać około 700 kilometrów na zachód od granicy z Iranem.
Długoterminowy plan administracji prezydenta USA Baracka Obamy przewiduje rozmieszczenie systemów obronnych na Bliskim Wschodzie, co ma być odpowiedzią na irańskie rakiety.
Reuters przypomina, że w Bahrajnie stacjonuje V Flota marynarki wojennej USA czuwająca nad sytuacją w Zatoce Perskiej, na Morzu Czerwonym i Arabskim oraz wybrzeżami wschodniej Afryki.
Waszyngton obawia się, że wpływy Iranu będą rosły. "Teheran nie musi nawet zbudować w najbliższym czasie broni atomowej, by ta perspektywa była niepokojąca" - podkreśla amerykańska wywiadownia Stratfor. "Już teraz, gdy z Iraku wycofują się wojska USA, nie ma takiej strefy, w której można by było zablokować Iran".(PAP)
fit/ mc/
11440566 11442459 arch.