Przedstawicielki włoskich organizacji ekologicznych w rozmowie z PAP wyraziły opinię, że na razie nie można oszacować rzeczywistej, długofalowej skali szkód, wywołanych na Węgrzech przez czerwony szlam, toksyczny odpad powstający przy produkcji aluminium.
Szefowa programu ekorozwoju we włoskiej filii WWF w Rzymie Eva Alessi podkreśliła, że jej organizacja bardzo obawia się długoterminowych skutków katastrofy ekologicznej na Węgrzech, przede wszystkim - jak zauważyła - ze względu na obecność toksycznych metali ciężkich, takich jak ołów, kadm, arszenik i chrom.
Przypomniała, że szlam rozlał się do tej pory na powierzchni około 40 kilometrów kwadratowych i wywołał alarm trzeciego stopnia dla rzeki Marcal. "A to oznacza, że zginęły tam wszystkie ryby" - dodała. Według niej istnieją uzasadnione obawy, że podobny bilans katastrofy dotyczyć będzie zwierząt domowych, jak i dzikich.
Alessi zwróciła uwagę, że na Węgrzech działają jeszcze dwa inne zakłady chemiczne podobne do tego, w jakim doszło do awarii, położone w szczególnie delikatnych strefach, gdyż w bezpośrednim sąsiedztwie rzek oraz zbiorników wodnych.
Według WWF największym problemem w obecnej kryzysowej sytuacji, wymagającej natychmiastowego zebrania toksycznego szlamu, jest to, że nie sposób precyzyjnie przewidzieć jej wpływu na środowisko naturalne. Wszystko dlatego, że metale ciężkie znane są ze swej długowieczności. "Nie znikają z dnia na dzień" - dodała ekspertka.
Zaznaczyła, że bardzo poważny wypadek na Węgrzech jest też sygnałem dla Włoch, którego nie można lekceważyć, zwłaszcza obecnie, gdy na północy kraju doszło do powodzi. Nie można zapominać - wskazała przedstawicielka WWF - że między innymi w Piemoncie, w sąsiedztwie rzek, znajdują się składowiska niebezpiecznych, toksycznych substancji, które w każdej chwili mogą zostać podmyte i przedostać się do ich wód.
Katia Le Donne kierująca departamentem naukowym włoskiej Ligi Ochrony Środowiska (Legambiente) oświadczyła w rozmowie z PAP, że "następstwa największej katastrofy ekologicznej w historii Węgier mogą przekroczyć granice innych państw, jeśli działania kryzysowe nie będą szybkie i jednocześnie skuteczne".
"Właśnie od pracy i odpowiedniej koordynacji wszystkich sił kryzysowych kraju w tych dniach będzie zależeć przyszłość tego terenu. Ile czasu będzie to wymagać, absolutnie nie można oszacować" - oświadczyła przedstawicielka Legambiente. Jej zdaniem dodatkową trudność stanowi groźba, że powierzchnia terenu skażenia może się zwiększyć.
"My, Włosi, możemy przywołać katastrofę ekologiczną, jaka miała miejsce w Lombardii w lutym" - dodała szefowa departamentu naukowego Legambiente, przypominając katastrofalne skażenie rzeki Lambro. Jej zdaniem reakcja na ten kryzys była fatalna, ponieważ nie ogłoszono tam natychmiast stanu kryzysowego.
"Na Węgrzech na szczęście już ogłoszono stan wyjątkowy, a do pracy przystąpiły setki osób i wiadomo, kto za wszystko zapłaci. We Włoszech niestety tak nie jest, ponieważ brakuje ustaw o odpowiedzialności karnej tych, którzy powodują zniszczenia środowiska. Tymczasem władze węgierskie już ogłosiły, że za wszystkie szkody: ekonomiczne, socjalne i dla środowiska zapłaci ten, kto je wywołał"- wskazała Katia Le Donne.
Sylwia Wysocka(PAP)
sw/ kar/