# dochodzą informacje po konferencji prasowej ministrów #
07.12. Bruksela (PAP) - Ministrowie spraw zagranicznych z siedmiu bogatych państw Unii Europejskiej: Danii, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Finlandii oraz obecnej i przyszłej prezydencji: Szwecji i Hiszpanii ogłosili w poniedziałek wspólny front, by zabiegać o ambitne porozumienie na konferencji klimatycznej w Kopenhadze.
Ich zdaniem Unia Europejska powinna dążyć do ograniczenia własnych emisji CO2 o 30 proc. - a nie tylko o 20 proc., jak uzgodniono w przyjętym przed rokiem unijnym pakiecie klimatyczno-energetycznym. Tymczasem Polska uważa, że zobowiązania innych uprzemysłowionych potęg nie są na razie wystarczające, by UE miała sama sobie podnosić poprzeczkę.
"Zobowiązaliśmy się do wspólnego celu, by wspólnota międzynarodowa wywiązała się z ciążącej na niej odpowiedzialności i wsparła te kraje, które będą najmocniej dotknięte skutkami zmian klimatycznych" - ogłosił po spotkaniu minister spraw zagranicznych Danii Per Stig Moeller.
Na konferencji prasowej w Brukseli w dniu otwarcia konferencji w Kopenhadze podkreślał "osobiste zaangażowanie" i "priorytetowe traktowanie zmian klimatycznych" przez siódemkę krajów.
"Powinniśmy potwierdzić to, co obiecaliśmy: że w ramach globalnego porozumienia będziemy zmierzać do redukcji emisji o 30 proc." do roku 2020 w porównaniu z rokiem 1990 - dodał Moeller. Towarzyszący mu na konferencji prasowej szef brytyjskiej dyplomacji David Miliband przekonywał, że recesja pomoże osiągnąć tak ambitny pułap, bo spadło zapotrzebowanie na energię i przemysł wyemitował mniej CO2. "UE może odegrać rolę sprawczą w zawarciu porozumienia w Kopenhadze" - dodał.
Szef UKIE Mikołaj Dowgielewicz, który uczestniczył w Brukseli w spotkaniu ministrów do spraw europejskich, był jednak sceptyczny i podkreślał warunkowość zapowiedzi UE. Przypomniał, że przejście na cel 30 proc. może nastąpić jedynie wtedy, kiedy inne kraje zdobędą się na porównywalny wysiłek.
"Obecnie nie są spełnione warunki, by przejść z 20 na 30 proc." - powiedział. Ocenił, że zapowiedzi redukcji innych krajów "nie są porównywalne ze zobowiązaniami Europy".
Komisja Europejska szacuje, że wszystkie dotychczasowe deklaracje (w tym zakładając unijną redukcję o 30 proc.) oznaczają maksymalne redukcje globalne o 17,9 proc. w 2020 roku.
Celem międzynarodowej konferencji klimatycznej w Kopenhadze jest porozumienie, jak zapobiec ociepleniu klimatu na Ziemi o więcej niż dwa stopnie Celsjusza. Problem polega na tym, że aby redukcje emisji CO2 mogły mieć wpływ na klimat, do nowego porozumienia muszą przystąpić wszystkie kraje: biedne i bogate. Tymczasem dotychczas nie były one w stanie porozumieć się ani co do celów, ani środków, jak zmniejszyć emisje CO2 powodujące efekt cieplarniany i podnoszenie poziomu mórz i oceanów.
Podziały wystąpiły też w samej UE, zwłaszcza w sprawie podziału unijnej składki na wsparcie biednych państw rozwijających się w ich wysiłkach na rzecz redukcji emisji CO2 (ich potrzeby w latach 2012-2020 oszacowane są na 100 mld euro rocznie). O ile na poziomie światowym składka ma być dzielona według poziomu emisji CO2 i PKB, o tyle Polska, który na ostatnim szczycie UE przewodziła nieformalnej grupie dziewięciu uboższych państw UE, chce, by w UE brana była pod uwagę przede wszystkim zamożność krajów.
Pytani o stanowisko Polski, Miliband i Moeller bagatelizowali podziały wśród krajów UE. Zapowiedzieli, że na najbliższym szczycie UE w Brukseli w czwartek-piątek spodziewają się decyzji, jaką kwotą UE wesprze najbiedniejsze kraje w walce ze zmianami klimatycznymi już w okresie 2010-2012, czyli zanim od 2013 r. wejdzie w życie nowe porozumienie, które ma zastąpić protokół z Kioto. KE szacuje, że łącznie kraje rozwijające się potrzebują 5-7 mld euro rocznie.
Inga Czerny i Michał Kot (PAP)
icz/ kot/ mc/ bk/