Raty kredytów w dół - w ostatnich miesiącach takie tytuły nadawaliśmy w money.pl tekstom, w których informowaliśmy o cięciach stóp procentowych dokonywanych przez Radę Polityki Pieniężnej.
Pierwsza obniżka miała miejsce w połowie marca, a druga - dokładnie trzy tygodnie później, na początku kwietnia.
Te dwie decyzje sprawiły, że raty kredytów mogą być niższe często nawet o 300 złotych. Dotyczy to jednak tylko tych, którzy umowę z bankiem podpisali już jakiś czas temu.
W zupełnie innej sytuacji są ci, którzy o kredyt dopiero się starają. Do nowych hipotek wiele banków podchodzi z większą rezerwą, niż miało to miejsce w ostatnich latach.
Marże oszalały
- W wielu bankach warunki kredytu rzeczywiście się w ostatnich miesiącach pogorszyły – mówi money.pl Anna Malek, zastępca kierownika zespołu analityków finansowych w Totalmoney.pl.
W górę poszły na przykład marże kredytów. – Jeszcze w lutym wahały się na poziomie 1,7 do 2,3 procent. Teraz są nawet o 0,4 pkt. proc. wyższe – przyznaje. Jak dodaje, przy kwocie kredytu na poziomie 400 tys. zł różnica jest zauważalna i może wynieść nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Potwierdza to również Bartosz Turek, analityk HRE Investments. - Rzeczywiście marże w ostatnich tygodniach oszalały - mówi w money.pl. Podkreśla również, że wysokość marży zmienia się w zależności m.in. od wkładu własnego.
Na tym nie koniec. – W pięciu największych bankach zmieniła się też polityka dotycząca wkładu własnego. Jeszcze niedawno można było wziąć kredyt z 10-proc. wkładem. Dziś jest to już 15 czy nawet 20 proc. – mówi Malek. Tak jest na przykład w PKO BP czy Pekao S.A.
Większe problemy z hipoteką mogą mieć też zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych, przedsiębiorcy oraz ci, którzy pracują w branżach najmocniej dotkniętych kryzysem. Czy to przez restrykcje rządowe, czy przez przerwanie łańcucha dostaw. – Mowa tu choćby o hotelarstwie, gastronomii czy przemyśle motoryzacyjnym – wskazuje ekspertka Totalmoney.pl.
W efekcie o kredyt jest trudniej, a zdolność jest znacznie niższa niż w czasach przed kryzysem. Zdarzają się przypadki, że klienta, który w styczniu mógł liczyć na hipotekę o wartości 500 tys. zł, dziś stać jedynie na około 400 tys. zł.
"Nie ma na co czekać"
Wielu potencjalnych kredytobiorców zastanawia się, czy nie lepiej z zadłużeniem i kupnem mieszkania poczekać kilka miesięcy - czyli na czasy "po kryzysie". Liczą, że wtedy marże spadną, kredyty potanieją i branża wróci do normy. Czyli do tego, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić przez ostatnie kilka lat.
Otóż w najbliższych miesiącach nie wróci. Tak twierdzą eksperci.
- Nie spodziewałbym się potężnych cięć w marżach. Nawet w perspektywie do końca roku - mówi Bartosz Turek. Wręcz odwrotnie. - Jeśli przyjdzie druga fala epidemii, to kredyty mogą wręcz podrożeć - dodaje.
Jego zdaniem z decyzją nie ma co czekać. - Jeśli ktoś by mi teraz dawał kredyt hipoteczny, to bym go wziął. I po trzech latach refinansował w innym banku - twierdzi. Oczywiście z zastrzeżeniem, że mamy pewność zatrudnienia i poduszkę finansową, która pozwoli kredyt bez problemu spłacać.
Nieco inaczej na sprawę patrzy Anna Malek z Totalmoney.pl. – To zależy od sytuacji konkretnego przedsiębiorcy – wyjaśnia. Dopuszcza jeden wyjątek, w którym można rozważyć kilka miesięcy czekania. – Jeśli na przykład ktoś ma czasowo obniżoną pensję, to warto poczekać, aż wróci ona do normy. Banki często biorą pod uwagę dochody z ostatnich miesięcy, więc przy obniżonej pensji zdolność kredytowa będzie niższa – tłumaczy.
Co innego, jeśli kryzys nas specjalnie nie dotknął. Nie zawiesiliśmy firmy, nie mamy obniżonej pensji ani nie straciliśmy pracy. – Wtedy lepiej nie czekać. W dłuższej perspektywie banki mogą podnosić poziom obowiązkowego wkładu własnego – zauważa Anna Malek. I nie wystarczy mieć już 20 proc. wartości inwestycji, ale na przykład konieczne będzie 30 proc. A to oznacza dodatkowych kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Ceny na razie nie spadają
Za czekaniem może przemawiać jeden fakt. Czyli ceny nieruchomości, które według obiegowych opinii powinny w najbliższych tygodniach spadać.
Tyle teoria. Praktyka bowiem pokazuje coś zupełnie innego. Informowaliśmy o tym zresztą w naszych serwisach na początku tego tygodnia.
Wraz z Rynkiem Pierwotnym sprawdziliśmy, jak kształtują się ceny w największych polskich miastach. O obniżkach - przynajmniej na razie - możemy zapomnieć. Choć warto zaznaczyć, że są to ceny ofertowe, czyli te, które proponują deweloperzy. Rzeczywiste ceny sprzedaży mogą się od nich znacząco różnić.
- Nowe lokale w Gdańsku, Krakowie i Łodzi w kwietniu podrożały ofertowo o około 2 procent w stosunku do marca. Nieco wolniej, bo o ułamek procenta stawki za mkw. wzrosły w Warszawie i Poznaniu. Jedyną lokalizacją z sześciu głównych rynków kraju, gdzie zanotowano spadki, był Wrocław z obniżką o dokładnie 1 procent – mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl.
W dłuższym okresie wzrosty powinny wyhamować, ale to nie znaczy, że ceny zaczną spadać. - Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na najbliższe okresy miesięczne jest zastąpienie tendencji wzrostowej stawek ofertowych ich stabilizacją, w oczekiwaniu na sygnały rozwoju koniunktury mieszkaniowego rynku pierwotnego w dłuższej perspektywie – mówi Jędrzyński.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl