Według kilku niezależnych źródeł money.pl obiecany przez Donalda Tuska w lutym tego roku kredyt 0 proc. na zakup pierwszego mieszkania oraz dopłaty do najmu w kwocie 600 zł najprawdopodobniej nie zostaną zrealizowane. Nie ma też pewności, czy uda się utrzymać tzw. Bezpieczny kredyt 2 proc., wprowadzony przez rząd Mateusza Morawieckiego.
Powodów ma być kilka, w tym dwa fundamentalne. Pierwszy to pękający w szwach budżet i ważniejsze wydatki niż te na dopłaty do zakupu mieszkań czy najmu. Po drugie, dopłaty do zakupu pierwszego mieszkania w ramach kredytu 2 proc. napędziły popyt na rynku nieruchomości, windując ceny i ograniczając dostępność lokali.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gdy popyt odjeżdża podaży
Z tego, co wiem pomysły na kredyt 0 proc. i dopłaty do czynszów zostały porzucone, bo nie ma na nie zgody na poziomie umowy koalicyjnej. Powiem więcej, nikt nie próbował tych obietnic w niej zamieścić — słyszymy od posła koalicji zastrzegającego sobie anonimowość wypowiedzi.
W umowie koalicyjnej, podpisanej 10 listopada przez liderów Platformy Obywatelskiej, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Polski 2050 oraz Nowej Lewicy, nawet nie wspomniano o programach dopłat do zakupu mieszkań. Jedynie w punkcie 21. napisano o zwiększeniu dostępności.
"To jedno z głównych wyzwań, przed jakim stoi nasz kraj. Nieodpowiedzialna i nieudolna polityka zarówno rządu (Zjednoczonej Prawicy — przyp. red.), jak i NBP sprawiła, że dla milionów młodych Polaków niemożliwym było godne zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Strony Koalicji stworzą warunki dla istotnego przyspieszenia tempa oddawania nowych mieszkań: własnościowych, dostępnych na najem realizowany także przez samorządy oraz mieszkań socjalnych i komunalnych. Państwo będzie też wspierać samorządy w remontach pustostanów na cele mieszkaniowe" — brzmi jedno z 24 najważniejszych założeń koalicjantów.
Co na należy przez to rozumieć? O wyjaśnienie prosimy posłankę Paulinę Hennig-Kloskę z Polski 2050.
Dla mnie ważniejsze jest dziś pobudzenie podaży na rynku mieszkaniowym niż popytu. Dopłaty do kredytów zwykle kończą się wzrostem cen mieszkań, co obserwowaliśmy przez ostatnie miesiące, a te stabilizuje się poprzez zwiększenie liczby dostępnych nieruchomości. W Polsce wciąż brakuje nam 2 mln mieszkań, a my chcemy budować ich rocznie 250 tys., by w ciągu kadencji zmniejszyć lukę o połowę — mówi money.pl wiceszefowa Polski 2050.
Szukanie oszczędności
Przypomnijmy, że niedawno pomysł wprowadzenia kredytu 0 procent publicznie skrytykowała senator Magdalena Biejat. W rozmowie z Wirtualną Polską powiedziała, że cała Lewica jest przeciwko temu programowi przez to, co się wydarzyło cenami mieszkań wskutek wprowadzenia Bezpiecznego kredytu 2 proc.
— PO powtarza ten sam mechanizm, który wprowadzano w poprzednich kadencjach, który zawsze dawał ten sam efekt. Nie powinniśmy skupiać się na protezach, tylko rozwiązaniu problemu — powiedziała senator Lewicy. M.in. właśnie przez tę wypowiedź, jak dowiedziała się WP, zaprzepaściła swoją szansę na zostanie marszałkiem Senatu.
Czy faktycznie Lewica pogrzebała obietnicę Platformy?
Nie wyciągajcie pochopnych wniosków na podstawie jednej wypowiedzi, z którą się kompletnie nie zgadzamy. Na razie trzeba zobaczyć, co jest realne, a co nie. Są ważniejsze sprawy niż dyskusja nad przyszłością programów mieszkaniowych. Będzie można do nich wrócić, gdy będziemy wiedzieć, w jakiej sytuacji finansowej jest Polska — mówi money.pl poseł Lewicy, który prosi o anonimowość.
Jak informowaliśmy w money.pl, finanse Polski są w stanie przedzawałowym. Ustępujący rząd musiał się mocno nagimnastykować, aby w "Strategi zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024-2027" ukryć informację o tym, że dług za chwilę przekroczy 60 proc. PKB, w związku z czym trzeba szykować ostre cięcia wydatków.
Kto daje i odbiera, ten… może stracić władze
Nie może być tak, że 50 tys. ludzi weźmie teraz kredyt na 2 proc., a od stycznia 2025 roku kolejni będą brać kredyty 0 proc. Byłoby to niesprawiedliwe — twierdzi nasz rozmówca z kręgów Lewicy.
Na głośnej obietnicy wyborczej Platformy Obywatelskiej krzyżyk postawił też sektor bankowy, który zwykle jest za każdym projektem, mającym na celu aktywizację rynku kredytów hipotecznych.
Na kredyt 0 proc. nie ma szans. Teraz pytanie powinno raczej brzmieć, czy kredyt 2 proc. będzie kontynuowany — mówi money.pl przedstawiciel sektora bankowego.
Jak pisaliśmy w październiku, zainteresowanie zakupem pierwszego mieszkania ze wsparciem państwa jest tak duże, że w przyszłym roku kredytu 2 procent prawdopodobnie nie będzie z czego finansować, bo już teraz korzystamy z puli pieniędzy przewidzianej na rok 2024.
Według najnowszych danych Związku Banków Polskich (ZBP) od lipca złożono 78 tys. wniosków kredytowych w ramach bezpiecznego kredytu, z czego podpisano już 30,4 tys. umów kredytowych. Natomiast zgodnie z rządowymi szacunkami, w tym i kolejnym roku dopłatami do rat kredytów powinno zostać obojętnych łącznie ok. 50 tys. wniosków kredytowych. Jak widać, liczby te są mocno niedoszacowane.
Informacja o możliwym odejściu od programów mieszkaniowych, nie podoba się deweloperom.
Przy tak wysokim popycie racjonalniejszym rozwiązanie byłoby przedłużenie kredytu 2 proc. do czasu wejścia kredytu 0 proc. Nie spodziewamy się, że to nastąpi w tym roku, natomiast bez wątpienia będzie to test wiarygodności dla polityków — mówi nam Konrad Płochocki, wiceprezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich (PZFD).
W opublikowanym raporcie "Infokredyt 2023" ZBP czytamy, że "zwiększenie popytu na mieszkania, dzięki lepszej dostępności kredytów mieszkaniowych dla szerokiego grona ludzi, przy jednoczesnym braku wzrostu podaży nieruchomości, stanowi główną przyczyną wzrostu cen na rynku". Chodzi o to, że z jednej strony sprzedaż napędza rządowy program dopłat, a z drugiej spadający koszt pieniądza wskutek obniżek stóp procentowych banku centralnego. Brakuje natomiast wolnych lokali.
Wielu ekspertów ostrzegało, że tak będzie, ale rząd Mateusza Morawieckiego nie słuchał. W konsekwencji ceny wystrzeliły jeszcze przed startem Bezpiecznego kredytu 2 proc. w lipcu tego roku.
Palące problemy w mieszkaniówce
Jak zauważa analityk portalu RynekPierwotny.pl Marek Wielgo, w tej chwili mieszkań jest znacznie mniej niż zainteresowanych, a ich niska dostępność skutkuje gwałtownym wzrostem cen. W dużych miastach tempo wzrostu cen jest dwucyfrowe.
Z danych serwisu RynekPierwotny.pl wynika, że w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy deweloperzy znaleźli chętnych w siedmiu największych miastach na ok. 50,5 tys. mieszkań. To wynik lepszy od ubiegłorocznego aż o 74 proc. Gdyby towarzyszył temu odpowiedni napływ nowych mieszkań na rynek, zdaniem eksperta, problemu by nie było.
Problemów jest jednak więcej. — Ceny na rynku wtórnym zatrzymały się, a na rynku deweloperskim wystrzeliły. Sytuacja jest o tyle niespotykana, że rok temu różnice w cenie metra kwadratowego incydentalnie przekraczały 2 tysiące złotych na rynku pierwotnym i wtórnym, a teraz często przekraczają nawet 5 tysięcy. To jest przepaść — zauważa Mirosław Król, ekspert rynku nieruchomości.
Alarmuje, że ceny mieszkań na rynku pierwotnym urosły do poziomu, który w wielu przypadkach jest już niedostępny nawet dla beneficjentów programu bezpiecznego kredyt 2 proc.
Obawiamy się, że ceny na rynku wtórnym zaczną doganiać rynek deweloperski. Klienci coraz częściej przyznają, że po prostu nie stać ich na mieszkanie od dewelopera i szukają mieszkań z drugiej ręki. Zauważamy, że sprzedają się mieszkania, które czasem stały rok i nikt nie był nimi zainteresowany. Wzrost cen tutaj zdaje się nieunikniony, ale taka korekta raczej będzie mieć miejsce od nowego roku — prognozuje Król.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl