Mateusz Ratajczak, Wirtualna Polska: Premier Mateusz Morawiecki chce ulżyć kredytobiorcom i wyciąga na stół cały pakiet rozwiązań. W tym koniec z dotychczasowym wskaźnikiem, który decydował o wysokości oprocentowania, czyli WIBOR. Popiera to pani?
Hanna Gronkiewicz-Waltz, była prezes NBP: Nie popieram, głównie z tego względu, że WIBOR zdał egzamin, był bardzo klarowny, wszyscy wiedzieli, co to jest. Nie bardzo rozumiem, co miałoby go zastąpić.
Premier twierdzi, że ten nowy wskaźnik będzie po prostu niższy.
Ale co to znaczy niższy? Niższy niż WIBOR? W jaki sposób ktoś miałby sobie policzyć, czy go na ten nowy wskaźnik stać?
To ma być wskaźnik codzienny, z którego liczy się średnią. Będzie się na pewno zmieniał częściej, niż raz na pół roku.
Na pewno. I to będzie powodować ogromną niepewność u kredytobiorców, bo WIBOR był jasny i klarowny.
Nawiasem mówiąc, nie wiem, jak oni sobie poradzą z systemami komputerowymi, bo przecież do nowego wskaźnika trzeba je zmienić.
A nie trzeba zmienić też umów między bankami i kredytobiorcami?
Prawdopodobnie, ze względu na kompletną zmianę warunków, część kredytobiorców chciałaby wycofywać się z kredytów i żądać odszkodowania.
Premier twierdzi, że pomaga kredytobiorcom, ale to jest mydlenie oczu. Czytam te wszystkie punkty i widzę na przykład zapis o pomocy, jeśli przynajmniej jedna osoba w rodzinie jest bezrobotna, albo ma w gospodarstwie jednoosobowym 1500 złotych przychodu. Te osoby chyba nie miały zdolności kredytowej?
A może to jest straszak premiera w stosunku do banków? Żeby zajęły się sprawą, bo inaczej rząd znajdzie rozwiązanie, które im się nie spodoba.
Ale w końcu, tak jak w przypadku kredytów frankowych, decydują o tym sądy. I każdy, jak chce zmiany umowy, musi wnieść sprawę do sądu i tu nie będzie inaczej. Chociaż rząd próbował, prezydent próbował, to jednak nie rozwiązali tego problemu, bo umowa jest umową.
To uważa pani, że to są tylko obietnice i nic z tego nie będzie?
Moim zdaniem nic z tego nie będzie. Dlatego, że te wszystkie wskaźniki są dziwne, niskie, tak, żeby pomóc i jednocześnie nikomu nie pomóc, bo nikt się w tej grupie nie znajdzie.
A nie ma pani wrażenia, że NBP ma zupełnie inny pomysł na inflację, niż rząd? Bo RPP co posiedzenie zacieśnia politykę, a rząd zmienia podatki, dokłada kolejne programy.
To jest kompletnie nieskoordynowane. Prezes NBP co innego mówił, niż teraz robi. De facto wprowadza tych, którzy chcą brać kredyty i funkcjonować w gospodarce w błąd.
Myśli pani, że Polacy mogą mieć pretensje do Adama Glapińskiego?
Pamiętajmy, że inflacja w Polsce rosła jeszcze przed wybuchem wojny, nie należy wszystkiego zrzucać na Putina. Prezes mówił, że wszystko jest pod kontrolą, przedstawiał sprawę żartobliwie, a ona jest poważna. Prezes NBP zabiera wiarygodność całej polityce gospodarczej.
To co teraz zrobić? Jak powinien reagować NBP?
NBP powinien odbudować swoją wiarygodność i pierwszym warunkiem jest wymiana prezesa. Adam Glapiński jest już kompletnie niewiarygodny.
Skutkiem tego, co prezes teraz mówi i robi, jest wysoka inflacja.
Skutkiem może być też to, że prof. Glapiński nie ma teraz wystarczającego poparcia, żeby zostać na drugą kadencję.
Prezes NBP musi mieć bardzo wysoką większość kwalifikowaną i być może jej nie uzyska. Bardziej przytomni posłowie PiS powinni wiedzieć, że głosując za tą kandydaturą, skazują politykę pieniężną na wyeliminowanie z wiarygodności.