Temperatura debaty publicznej przed posiedzeniami Sądu Najwyższego oraz Trybunału Sprawiedliwości UE dotyczącymi kredytów walutowych rozbudziła na nowo nadzieje frankowiczów. Kredytobiorcy liczyli, w przypadku unieważnienia umowy, co najmniej na pozbawienie banków prawa do jakichkolwiek roszczeń wzajemnych (o zwrot kapitału kredytu i kosztów korzystania z kapitału) przy jednoczesnym stwierdzeniu, że abuzywność klauzuli walutowej powinna zawsze prowadzić do upadku umowy. W optymalnym dla frankowiczów przypadku oznaczałoby to „darmowe” mieszkania i domy oraz zwrot wszystkich zapłaconych bankom rat kredytowych i odsetek.
I jak tu dalej mamić?
Wyrok TSUE z 29 kwietnia b.r. był dla frankowiczów, a zwłaszcza dla ich prawników, ogromnym zawodem. Trybunał potwierdził przede wszystkim prymat utrzymania ważności umowy, wykluczając jednocześnie poglądy o "nieważności na żądanie" konsumenta czy też "sankcji nieważności" wobec przedsiębiorcy za stosowanie klauzuli uznanej za abuzywną.
Unieważnianie umów długoterminowych, takich jak umowy kredytowe, powinno stanowić środek ostateczny. TSUE orzekł, że zgodnie z dyrektywą 93/13 sąd krajowy powinien - w każdym przypadku, w którym jest to możliwe - wobec stwierdzenia abuzywności danej normy utrzymać w mocy umowę kredytu walutowego poprzez usunięcie z niej jedynie elementów uznanych za nieuczciwe (tzw. "blue pencil test").
W praktyce banki w jednym postanowieniu wzorca umownego zawierały zarówno klauzulę ryzyka walutowego, jak i klauzulę spreadową (czyli określenie, według jakich zasad będą rozliczać spłaty w PLN na CHF). Sądy stwierdzając, że klauzula spreadu jest niedozwolona (co czasami bywało uzasadnione), traktowały całość postanowienia jako abuzywne (łącznie z klauzulą ryzyka), stwierdzając w takim stanie rzeczy nieważność umowy.
Teraz zobowiązane są do usunięcia wyłącznie klauzuli spreadu (jeśli jest abuzywna) i zastąpienie jej np. średnim kursem NBP oraz pozostawienie klauzuli ryzyka, jeżeli w odniesieniu do tej ostatniej nie stwierdzono abuzywności.
To fundamentalnie zmienia sposób traktowania umów walutowych przez polskie sądy i burzy całą naciąganą narrację reklamową stosowaną przez wyspecjalizowane kancelarie prawnicze, które wciąż kuszą kredytobiorców „odfrankowieniem” kredytu.
Trybunał osłabił jeden z najważniejszych haków tego prawniczego marketingu. Odnosząc się do pytania o możliwość domagania się przez bank wynagrodzenia za korzystanie z kapitału oraz zwrotu kosztów finansowania, sędziowie TSUE stwierdzili w pkt. 98 wyroku:
"Taka informacja (o możliwości unieważnienia umowy) jest w szczególności tym bardziej istotna, gdy niezastosowanie nieuczciwego warunku może prowadzić do unieważnienia całej umowy, narażając ewentualnie konsumenta na roszczenia restytucyjne, jak przewiduje to sąd odsyłający w sprawie w postępowaniu głównym."
Co więcej, podkreślany przez TSUE obowiązek odebrania przez sąd oświadczenia od konsumenta o świadomości skutków unieważnienia umowy, jednoznacznie wskazuje, że tymi skutkami jest coś więcej niż tylko zwrot kwoty kapitału.
Jaka piękna porażka…
W kontekście wyroku TSUE nie dziwi więc dalsza odsłona tego spektaklu, czyli uchwała SN w siedmioosobowym składzie z 7 maja b.r., która stwierdza, że w przypadku unieważnienia umowy należy stosować przy wzajemnych rozliczeniach tzw. metodę dwóch kondykcji – na czym frankowiczom zależało. Metoda ta oznacza, że roszczenia banku i kredytobiorcy traktuje się odrębnie. Konsument może więc żądać zwrotu w całości spłaconych rat kredytu niezależnie od tego, w jakim zakresie jest dłużnikiem banku z tytułu otrzymanej kwoty kredytu.
Równocześnie SN odebrał frankowiczom nadzieję na przedawnienie roszczeń banków. To spektakularna porażka prawników specjalizujących się w reprezentowaniu kredytobiorców, którzy od kilku lat mamią swoich klientów stwierdzeniami o rzekomym przedawnieniu „łatwym do udowodnienia”.
Uchwała SN przecina dywagacje ustalając, że 3-letni termin przedawnienia zaczyna biec od daty uprawomocnienia się wyroku unieważniającego umowę kredytu. To jest kluczowe rozstrzygnięcie, usuwające niepewność obrotu i pozbawiające frankowiczów iluzji kredytu jako darowizny, czyli niemożności dochodzenia przez bank zapłaty kapitału ze względu na przedawnienie.
W desperacji dzieci dobre na wszystko
Ale prawdziwy pożar wybuchł po decyzji Izby Cywilnej SN z 11 maja b.r. o bezterminowym odroczeniu posiedzenia pełnego składu izby i poproszeniu o dodatkowe opinie NBP, KNF, Rzecznika Finansowego, Rzecznika Praw Obywatelskich i nawet … Rzecznika Praw Dziecka. Czyżby spełniała się zapowiedź Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzaty Manowskiej z listopada 2020 r., która w wywiadzie stwierdziła, że „kompleksowe oraz społecznie i gospodarczo optymalne rozwiązanie problemów związanych z kredytami frankowymi może wykraczać poza kompetencje władzy sądowniczej”?
Frustracja i zawiedzione oczekiwania frankowiczów szybko zaowocowały pomysłami na wywarcie wpływu na Sąd Najwyższy (akcja protestacyjna pod siedzibą SN) oraz Rzecznika Praw Dziecka, którego opinia paradoksalnie może okazać się dla sprawy istotna.
Wśród frankowiczów pojawił się „kreatywny” postulat urządzenia akcji wysyłania do RPD listów pisanych przez kredytobiorców oraz… ich dzieci. Tezy, jakie frankowicze planują przemycić do publicznego dyskursu, sprowadzają się do „wykluczenia społecznego” tej grupy i jej trudnej sytuacji finansowej spowodowanej wzrostem kwoty kapitału kredytu.
Jak te tezy, mające udowodnić tragiczną sytuację frankowiczów i ich rodzin, mają się do rzeczywistości? Czy faktycznie Rzecznik Praw Dziecka i Sąd Najwyższy są ich ostatnią nadzieją na poprawę złej sytuacji finansowej i zakończenie „społecznego wykluczenia”?
Trudno znaleźć biednego
Warto to skonfrontować z faktami oraz danymi statystycznymi, zaczynając od krótkiej analizy Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, który istnieje już od ponad 5 lat i powstał właśnie po to, aby pomagać kredytobiorcom w trudnej sytuacji.
Na mocy ustawy z 9 października 2015 roku o wsparciu kredytobiorców, którzy zaciągnęli kredyt mieszkaniowy i znaleźli się w trudnej sytuacji finansowej, banki wpłacały pieniądze proporcjonalnie do posiadanych portfeli udzielonych przez siebie kredytów hipotecznych. Obecnie w puli FWK jest ponad 600 mln zł.
To realna pomoc dla kredytobiorców będących w trudnej sytuacji – czy to w wyniku utraty pracy, czy gdy mają niskie dochody przypadające na członka rodziny, czy też gdy miesięczne koszty obsługi kredytu przekraczają 50% miesięcznych dochodów gospodarstwa domowego kredytobiorcy. Maksymalnie z Funduszu można uzyskać 72 tys. zł pożyczki, płatnej w miesięcznych ratach po 2 tys. zł, która jest nieoprocentowana i zwrotna, ale z możliwością 30% umorzenia w przypadku terminowych spłat. Warto jednak podkreślić, że nikt nigdy na polskim rynku takiego realnego wparcia w spłatach kredytu nie dostał.
Z wykorzystaniem tych pieniędzy jest problem. Przez pięć lat funkcjonowania Fundusz wypłacił zaledwie 18,8 mln zł i skorzystało z niego niespełna tysiąc zadłużonych, czyli 0,1% frankowiczów! Nawet nowela ustawy zaproponowana przez Prezydenta RP, która weszła w życie od 1 stycznia 2020 r., obniżająca drastycznie próg możliwości skorzystania z pomocy, w żaden sposób nie zwiększyła zainteresowania wsparciem.
Czyżby więc sytuacja kredytobiorców walutowych nie była „wystarczająco trudna”? Nie jest tajemnicą, że kredyty frankowe brała przez lata polska klasa średnia i wyższa (m.in. przedsiębiorcy, menedżerowie, dziennikarze, prawnicy, politycy), a ta po prostu się konsekwentnie rozwija, a więc również bogaci. Średnia płaca w Polsce w latach 2015-2020 wzrosła o prawie 1300 zł brutto, czyli o 32%, dużo powyżej skumulowanej inflacji (8%).
Potwierdzają to dane z Komisji Nadzoru Finansowego, która wylicza, że wydatki gospodarstw domowych, związane z zaciągniętymi zobowiązaniami w formie kredytów mieszkaniowych w zdecydowanej większości (66% udzielonych kredytów) nie przekraczały 30% wartości ich dochodów netto. Na koniec 2018 r. jedynie 6,3% wartości udzielonych kredytów mieszkaniowych dotyczyło gospodarstw domowych, w przypadku których wskaźnik miesięcznej spłaty długu do dochodów przekraczał poziom 60%.
Wykluczeni czy sprytni?
To może „wykluczenie społeczne” kredytobiorców walutowych widać w nieterminowej spłacie ich zobowiązań kredytowych? Też nie. Jak podaje Biuro Informacji Kredytowej: „na koniec 2020 r. Polacy mieli do spłaty niecałe 428 tys. mieszkaniowych kredytów we frankach szwajcarskich. (…) szkodowość kredytów frankowych we wszystkich rocznikach jest niższa, czyli lepsza, niż złotowych (w przypadku frankowych uwzględniana jest pierwotna waluta, więc wskaźnika sztucznie nie poprawia przewalutowanie na złote w razie windykacji). Na przykład udział kredytów opóźnionych w liczbie wszystkich kredytów udzielonych w 2007 r. wynosi 2,33%, a w 2008 r. 2,43%”.
W świetle tych danych uzasadnione wydaje się stwierdzenie, że frankowiczom nie tyle chodzi o „zniwelowanie wykluczenia społecznego” czy o „sprawiedliwość” bądź „poprawę trudnej sytuacji życiowej”, lecz o anulowanie zobowiązań kredytowych i o „mieszkanie za darmo”. Zwłaszcza, że – rzekomo – wielu kredytobiorcom już się to udało, o czym cały czas informują nas w mediach płatne ogłoszenia kancelarii frankowych. Często zapominając przy tym dodawać, że statystyki spraw wygranych z bankami budowane są na podstawie nieprawomocnych wyroków pierwszej instancji. Mówiąc ironicznie, trudno w tej sytuacji być „frajerem”, który będzie uczciwie spłacał swój kredyt, gdy można go unieważnić na drodze sądowej…
Jagiełło ostrzega
W ostatnim wywiadzie przed ogłoszeniem swojego odejścia z Banku PKO BP prezes Zbigniew Jagiełło wypowiedział słowa brzmiące jak ostrzeżenie: „Dmucham na zimne, ale w latach 2005–2010 nikt, nawet wybitni prawnicy, nie dostrzegał w umowach frankowych nic niedozwolonego. Dobrze by było, gdyby odpowiednie instytucje, a taką jest KSF, przejrzał umowy hipotek złotowych i sprawdził, czy niosą zagrożenia wymagające zmiany. To bardzo duży portfel, cały czas rośnie, jest największym portfelem kredytowym w historii Polski. Trudno mi sobie wyobrazić, aby doszło w nim do zmian takich, jak w portfelu hipotek walutowych”.
Prezes Jagiełło wiedział, co mówi. Niecały rok temu Bank PKO BP otrzymał pierwszy pozew, który kwestionuje także funkcjonowanie kredytu hipotecznego w złotych.
Do czego może doprowadzić zafałszowana emocjonalnie, populistyczna propaganda frankowiczów, jeżeli ulegną jej sędziowie? Czy w przyszłości każdy, kto uzna, że nie chce spłacać zobowiązań, będzie od tego zwolniony? Albo gdy poniesie stratę w wyniku podjęcia ryzyka, np. stopy procentowej (jak każda osoba zaciągająca kredyt hipoteczny oparty na zmiennej stopie) – będzie mu się należała rekompensata? Kto, jak kto, ale Polak potrafi. Jeśli uda się teraz, może udać się zawsze.
Piotr Czarnecki - praktyk biznesu i wykładowca akademicki, z ponad 30 letnim doświadczeniem w bankowości, telekomunikacji i biznesie cyfrowym. W latach 2003 - 2018 lat był prezesem Raiffeisen Bank Polska SA.