Piotr Pilewski, money.pl: Pominę dane dotyczące inflacji, wysokości stóp procentowych i inne, które mają pośredni lub bezpośredni wpływ na portfele Polaków, aby w kontekście bieżących wydarzeń zapytać: co nas czeka w perspektywie tygodni, miesięcy czy lat?
Krzysztof Pietraszkiewicz, Prezes Związku Banków Polskich: Najbardziej prawdopodobny scenariusz, który zakładam, przewiduje, iż niewątpliwie będziemy wszyscy odczuwać skutki wzrostu cen energii, pewne braki w dostępie do gazu, węgla oraz paliw, które służą do ogrzewania. Przed nami trudny okres i powinniśmy wszyscy we własnym zakresie, ale i państwa oraz samorządów, wdrożyć programy oszczędnościowe. Wiem, że to niedobrze brzmi, ale nie ma innej alternatywy. Nikt nie dosypie nam potrzebnych milionów ton węgla i nikt nie pokryje nam pełnego zapotrzebowania na gaz. Ważne jest to, abyśmy mieli przynajmniej w odpowiednich cyklach dostawy prądu do naszych mieszkań.
Wszystko to będzie przekładać się na ceny, możliwości lub ograniczenia działania wielu przedsiębiorców. Przed nami ważny okres dostosowawczy, ale polegający także na modernizacji i restrukturyzacji niektórych przedsiębiorstw. Z uwagi na wzrost kosztu utrzymania cen ważne będzie też utrzymanie możliwie wysokiego poziomu zatrudnienia na naszym rynku.
Mówi pan, że przed nami trudny okres, ale odnoszę wrażenie, że unika pan używania trudnych słów. Gdy czytam wstęp i dane zawarte w IX edycji raportu przygotowanego przez Związek Banków Polskich, to prognozy wskazują, że słowo "trudny" jest dość delikatne. Czy czeka nas kolejny kryzys, mając na uwadze historię innych kryzysów, które pan obserwował?
Jesteśmy w sytuacji jednoczesnego nałożenia się kilku kryzysów – pandemii, wojny za naszą wschodnią granicą, a to wiąże się z koniecznością podnoszenia wydatków na zbrojenia, co jest impulsem inflacyjnym. Mamy też szeroko rozumiany kryzys energetyczny oraz klimatyczny – obszary Polski zostały objęte suszą, w wielu miejscach dochodzi do obniżenia się poziomu wód. Mamy też w końcu kryzys związany z Odrą. Mamy po wtóre bardzo wysoką inflację, a pamiętajmy, ile lat i jak dużo kosztował nas poprzedni proces dezinflacji. To było kilkadziesiąt lat. Klientów banków i same banki ten proces kosztował ponad 50 miliardów złotych.
To w którym kierunku w takim razie idziemy? Biorąc pod uwagę te czynniki i pamiętając o apelu, który Rada Przedsiębiorczości wystosowała do rządu, a pod którym pan się podpisał?
Sytuacja idzie w kierunku pogarszania się. Inflacja, według przewidywań, może rosnąć. Niedobór gazu, węgla itd. może wystąpić na znaczącą skalę. Perspektyw zakończenia wojny nie widać. Stopy procentowe raczej pójdą w górę. Od wielu miesięcy zwracaliśmy uwagę, a teraz robimy to bardzo mocno, że potrzebny jest skoordynowany program przeciwstawienia się inflacji.
Ale jeszcze go nie ma.
Trzeba rozróżnić dwie rzeczy. Jeden to obszar osłonowy dla obywateli i tu trzeba postępować rozważnie, a pomoc kierowana powinna być przede wszystkim do tych, którzy skutkami bieżących wydarzeń dotknięci są w szczególności. Trzeba dokonywać selekcji. Trzeba też zbudować porozumienie społeczne i polityczne polegające na ustaleniu, komu chcemy pomagać. Nie koordynując tych działań – szkodzimy, zamiast pomagać. Dla przykładu RPP podejmuje działania antyinflacyjne, a w tym samym czasie niektóre działania po stronie państwowej są proinflacyjne. Trzeba działać tu w sposób bardziej wyrafinowany i uzyskać przy tym porozumienie społeczne.
I widzi pan realne szanse na wypracowanie takiego stanowiska? Ta rozbieżność, o której pan mówi, jest widoczna i ma wpływ na gospodarkę. Podpisał się pan pod apelem. Uzyskał pan konkretne odpowiedzi od osób, do których był on adresowany?
Do tej pory nie były to kontakty zbyt częste i satysfakcjonujące, choć w przypadku naprawiania tzw. Polskiego Ładu odbył się szereg konsultacji i wymiany poglądów. To jest przykład niezłej współpracy. Gdy chodzi o pakiet działań antyinflacyjnych, to tutaj jest gorzej. Bardzo złym sygnałem i błędem jest to, że nie możemy realizować Krajowego Planu Odbudowy. To przekłada się na problemy wielu firm i działanie wielu sfer, które wymagają zainwestowania i modernizacji.
Ale to jest decyzja polityczna.
Gospodarka w pewnym momencie postawi twarde warunki. Jeśli tego nie zrobimy, to będziemy mieli zwiększone bezrobocie, poważny spadek poziomu życia i lepiej do tego nie doprowadzić. Koalicja rządząca, jak i opozycja powinny to rozumieć.
Wspomniał pan o wakacjach kredytowych w formie wprowadzonej przez polityków. Do tej pory skorzystało z nich 44 proc. kredytobiorców. UOKiK zarzucił trzem bankom, że utrudniały klientom skorzystanie z tej możliwości. Jak pan to skomentuje i jakie są przewidywania, gdy formalne procesy będą usprawnione, a inflacja będzie rosła do poziomu, w którym klienci banków będą szukali oszczędności na bieżące wydatki?
Przed wejściem w życie ustawy zwracałem uwagę, że banki miały bardzo mało czasu na przygotowanie odpowiedniej infrastruktury informatycznej. Mówiliśmy, że w niektórych bankach z powodów technologicznych może dojść do sytuacji, gdzie klient będzie proszony o składanie dwóch lub więcej wniosków o skorzystanie z tego rozwiązania.
Dobrze, ale prezes UOKiK mówi o "straszeniu konsumentów negatywnymi konsekwencjami", czyli wpisem do BIK.
To pewne nieporozumienia. To nie było straszenie, tylko informowanie klientów o tym, że jeśli ktoś w czasie wakacji kredytowych będzie się starał o kolejny kredyt, to fakt ten musi być uwzględniony przy rozpatrywaniu takiego wniosku. W przeciwnym razie naruszylibyśmy prawo bankowe. Innym zagadnieniem jest to, czy fakt skorzystania z wakacji będzie rzutował na bieżącą sytuację danego klienta i tutaj mówiliśmy też, że będzie miało to charakter obojętny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szacowaliśmy na początku, że około 85 do 90 procent klientów skorzysta z tych wakacji. Widząc rozwój sytuacji, o których rozmawiamy, musimy liczyć się z tym, że dalsza część klientów będzie z tego korzystać.
Spodziewacie się państwo dojścia do tych szacunków?
Należy się z tym liczyć. Aczkolwiek jak szacowaliśmy, tego rodzaju pomoc powinna być skierowana do około 300 tys. klientów, którzy mogliby znaleźć się w trudnej sytuacji i dla nich to wsparcie byłoby istotne, ale wprowadzono rozwiązanie skierowane do wszystkich, a więc do 2 milionów 100 tysięcy osób.
To jest rozwiązanie, za które płacą m.in. inni klienci banków, akcjonariusze i udziałowcy banków. Rozumiem, że na czyjś koszt można podejmować atrakcyjne decyzje polityczne, ale konsekwencje są takie, jakie są.
To na koniec oczekiwania kontra rzeczywistość. W 2015 roku Mateusz Morawiecki odchodzi z BZ WBK i wchodzi do rządu. W 2017 roku zostaje premierem kraju. Jakie były pana oczekiwania, gdy człowiek ze środowiska bankowego przechodził do polityki, a jak pan ocenia je po latach?
Trochę żyje już na tym świecie i przeżyłem kilka kryzysów społecznych, ekonomicznych i politycznych w Polsce i innych krajach. W rządach naszego kraju było już kilku przedstawicieli środowiska bankowego. Najczęściej postępowali racjonalnie, kierując się dobrem społeczeństwa i dobrem gospodarki. Z tego punktu widzenia takie były też oczekiwania. W ówczesnej kampanii wyborczej złożono wiele obietnic i te obietnice spotkały się z realizacją, dobrym przyjęciem…
I wszystko jest dobrze, gdy w społecznej konkurencyjnej gospodarce rynkowej nie przekraczamy pewnych granic, gdy analizujemy konsekwencje gospodarcze i społeczne. Chyba tutaj – całej klasie politycznej – zabrakło przestrzegania tej reguły. W wielu przypadkach wprowadzano rozwiązania, które nie uwzględniały konsekwencji gospodarczych. Podobnie jak wprowadzano rozwiązania gospodarcze, które nie uwzględniały następstw społecznych. Trzeba otrząsnąć się, a kryzys jest do tego dobrym momentem, którego nie wolno stracić. Trzeba zreflektować się i zastanowić, co jest najważniejsze dla społeczeństwa i kraju w krótszej i dłuższej perspektywie oraz powrócić do nurtów rozwojowych. To leży w naszym wspólnym interesie.
Piotr Pilewski, szef money.pl