O konflikcie interesów pisze Bloomberg. Nie pomaga w nim fakt, że Deutsche Bank wciąż jest na celowniku amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości, który obarcza bank częściową odpowiedzialnością za wybuch kryzysu finansowego.
Niemiecki gigant miał w latach 2005-2007 sprzedawać tzw. toksyczne produkty, zabezpieczane na ogół hipotecznie. Dlatego od kilku lat przyglądała się mu amerykańska administracja. W piątek jednak Deutsche Bank poszedł z nią na ugodę i obiecał, że zapłaci 7,2 mld dol. - część jako karę, a resztę w formie umorzenia długów klientom.
Porozumienie nie jest jeszcze co prawda ostateczne, ale oznacza, że konsekwencje będą stanowić połowę tego, czego oczekiwał wcześniej Departament Sprawiedliwości.
Nie zmienia to jednak faktu, że Trump wciąż ma w Deutsche Banku ok. 300 mln dol. kredytów. Według Bloomberga jest zatem ryzyko, że może dojść w tej sytuacji do konfliktu interesów.
- To wygląda strasznie, jeśli urzędnicy podlegający prezydentowi decydują o banku, w którym ma on kredyty - mówi portalowi prof. Richard Painter z Uniwersytetu w Minnesocie, który doradzał w gabinecie George'a Busha. - Rząd USA ciągle ma do czynienia z bankami. A jeśli ma w nich długi, to istnieje ryzyko, że przy niektórych regulacjach będzie dla nich łaskawszy lub mniej wymagający.
Deutsche Bank nie chce komentować tej sprawy, ale chętnie robi to firma prezydenta elekta. Alan Garten z Trump Organization bagatelizuje sprawę i mówi, że "te 300 mln to niewiele w porównaniu z wielomiliardowym imperium".
Bloomberg zwraca przy tym uwagę, że Deutsche Bank jest jednym z niewielu banków na Wall Street, który chce jeszcze robić interesy z Trumpem - "człowiekiem, znanym głównie z szukania rozgłosu i niekonwencjonalnych zachowań". Co więcej, pożyczył też pieniądze rodzinie Trumpa. Jego zięć Jared Kushner na kilka tygodni przed wyborami dostał 370 mln dol. kredytu pod powierzchnie handlowe na Manhattanie, których jest właścicielem.