Prezydent USA Donald Trump, kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Emmanuel Macron, prezesi i przedstawiciele największych spółek świata. To do Davos przyjechał Jack Ma, by opowiadać jak stworzył jedną z największych platform do handlu na globie Alibaba. To tutaj Giny Rometty z IBM mogła pokazywać, że kobiety na najwyższych stanowiskach nie powinny budzić żadnego zainteresowania. Od przynajmniej dekady.
Na Światowym Forum Ekonomicznym pojawili się też prezesi polskich spółek oraz prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki. Ale w Davos Polaków można było spotkać w kilku innych miejscach. Przyjechali tam do pracy.
Justyna i Paulina to siostry. Są w Szwajcarii od ponad czterech lat, na stałe mieszkają w Bernie. Podczas World Economic Forum w Davos pracują jako ochroniarki. Kierują ruchem, dbają, by goście nie wpadli pod nadjeżdżające auta. A to wcale nie takie trudne, nawet w miasteczku zablokowanym przez wieczne korki. Obie biegle rozmawiają po niemiecku i angielsku.
- Do Szwajcarii przyjeżdżałam już jako nastolatka. Moja mama pracowała tutaj na gospodarstwie rolnym, ja przyjeżdżałam dorabiać. Miesiąc pracy pozwalał mi później wydawać pieniądze przez cały rok. Na co? Na młodzieżowe sprawy - śmieje się.
Od prawie czterech lat jest jednak na obczyźnie na stałe. Powód? Pieniądze, a właściwie ogromna różnica w zarobkach. I ciekawość świata. Justyna pracuje w firmie ochroniarskiej Securitas - to właśnie jej przyszło obsługiwać Forum przy współpracy z policją i wojskiem.
- Ściągnęli obsługę z całego kraju. I tak właśnie tutaj trafiłam, to moja pierwsza wizyta na Światowym Forum Ekonomicznym - opowiada.
O stawce nie chce rozmawiać, to prywatna sprawa. Kursu walut nie pilnuje, bo nie musi przeliczać na złote. Tematom na WEF się nie przygląda, ale cieszy ją obecność ludzi z Polski. Gdy rozmawialiśmy od razu wyjaśniła niemieckojęzycznej koleżance, skąd jestem. I że nie ma zbyt częstej okazji do porozmawiania w ojczystym języku.
Na miejscu jest też jej siostra Paulina. Są do siebie podobne jak dwie krople wody. I potwierdzić to może kilku członków rządowej delegacji, którzy mieli okazję rano rozmawiać z Justyną, by wieczorem nie wiedzieć, że to już Paulina. Stały akurat w tym samym miejscu.
Czy im się podoba? Najbardziej wkurzają się na przechodniów, którzy nie słuchają poleceń, by się zatrzymać. I wbiegają wprost pod jadące samochody. Zapytałem Justynę, czy wróciłaby na WEF w przyszłym roku. Nie mogła się zdecydować, a nie chce narzekać.
Napój dla Sikorskiego, kawa dla prezesa
Wojciech na Światowym Forum Ekonomicznym jest już drugi raz. Pracuje jako barman, podaje napoje gościom (bezalkoholowe przez większość dnia, wino wieczorem). W Polsce studiuje i stara się o aplikację prawniczą.
- Przyjechałem w grupie pięciu znajomych, to już drugie Forum. Organizator zapewnił nam nocleg na cały tydzień w wynajętym mieszkaniu. Wydaje mi się, że za ten czas zapłaci 20 tys. franków szwajcarskich (ok. 70 tys. zł - red.), bo to dobra lokalizacja. Ale widocznie mu się opłaca - tłumaczy.
Wrócił z dziewczyną z długiej podróży po egzotycznych krajach. Dlatego zdecydował się na dorabianie w Szwajcarii. Tym bardziej, że już zna miejsce, wie czego może się spodziewać. Rozmawialiśmy, gdy tuż obok przechodził prezydent Francji Emmanuel Macron. Wojciech miał okazję obsługiwać Polaków - widział na miejscu Radosława Sikorskiego.
Prace zaczyna wcześnie rano. O 8 na Forum pojawiają się pierwsi goście do obsłużenia, ale praca go nie męczy.
- Wyjechałem do pracy tylko na tydzień, to dobry układ. Lada chwila wracam do Szczecina i do nauki - śmieje się.
I on nie ma problemów z językami obcymi. Gdy wychodzi na zaplecze małego lokalu, skrytego pod schodami, słyszę, że i jego szefowa mówi po polsku. Polsko brzmiące nazwisko ma też blondynka, która pracuje w tym samym miejscu. Nie miałem jednak okazji z nią porozmawiać.
Wojciech mówi, że wśród obsługi nie spotkał wielu Polaków.
- Ale z drugiej strony nie mam zbyt wiele czasu, żeby o to pytać. Raczej jestem tutaj. I muszę się wziąć do pracy, bo szef patrzy - mówi i odchodzi na chwilę.
Radzę mu, by w razie problemów zrzucił wszystko na mnie i przedstawił jako namolnego klienta, który bardzo chce tego, czego lokal nie ma.
Przez lata Helweci pilnowali własnego rynku pracy. Dla Polaków otworzyli go w 2011 roku. I od tego czasu podejmowanie pracy w Szwajcarii nie wymagało już specjalnych pozwoleń. Nie wymagało, bo władze szybko zmieniły zdanie. Dla osób chcących zostać powyżej roku wprowadziły dodatkowe wymogi.
By zostać dłużej niż trzy miesiące, trzeba uzyskać pozwolenie na pracę. I pewnie właśnie dlatego Szwajcaria wciąż nie jest na liście najczęściej wybieranych przez Polaków kierunków. Nie znajduje się nawet w pierwszej 10 wybieranych państw. Wszystko przez to, że trzeba tu powalczyć z papierkami. Najłatwiej jest, gdy przyjeżdża się z pewną pracą. Nie masz załatwionej pracy? Martw się sam. Szwajcarzy niechętnie pomagają w tym zakresie.
Wysokie zarobki, wysoki koszt życia
Niektórych Polaków to nie odstraszyło. Nie ma się co dziwić. Szwajcaria to nie tylko bajkowa kraina górskich widoków. To również miejsce bajecznych zarobków - nawet na standardowych etatach.
Warto jednak dodać, że o pracę wcale nie jest tak łatwo. Głównie ze względu na wymaganie dotyczące znajomości języka niemieckiego. Większość Szwajcarów posługuje się dialektami, więc nie jest łatwo odnaleźć się w pierwszym momencie. Zwykle jednak szybko przechodzą na Hochdeutsch, czyli język literacki. Bez znajomości niemieckiego pracy praktycznie nie idzie znaleźć. Szwajcaria to kraj zamknięty gospodarczo.
Oczywiście wysokie zarobki mają swoją cenę. Najczęściej w sklepie i restauracji, gdzie za podstawowe dania przychodzi zapłacić naprawdę sporo. Przeliczanie na złote może doprowadzić do zawrotów głowy. I tak sznycel wiedeński w hotelowej restauracji (40 km od Davos) potrafi kosztować prawie 40 franków szwajcarskich. To równowartość 142 złotych. Do tego najzwyklejsze piwo warte jest 19 złotych.
Jak zauważa szwajcarska gazeta "Neue Zurcher Zeitung", średnie ceny żywności w tym kraju są o 70 proc wyższe od tych w całej Europie, a koszty opieki zdrowotnej ponad dwukrotnie. Polacy przyjeżdżający do Szwajcarii na ferie lub wakacje powinni zwłaszcza uważać na rachunek za telefon. Kraj ten nie znajduje się w strefie objętej niskimi opłatami. Efekt? Za 1MB pobranych danych trzeba zapłacić 30 złotych. Minuta połączenia odebranego z UE to 2 zł, minuta połączenia wykonanego - 5 zł.
Boleśnie się o tym przekonałem. W 15 sekund po wylądowaniu na lotnisku operator poinformował mnie, że rachunek za pobrane dane wynosi już 250 zł i w efekcie dotknie mnie blokada. Konsultant twierdzi zresztą, że nie jestem wyjątkowy. Polacy łapią się na tym, gdy chcą wstawić zdjęcie z nart na Facebooka. Często taka przyjemność potrafi kosztować nawet 100 zł.
Nawet kosmiczne ceny nie zmieniają faktu, że większość Szwajcarów nie ma powodów do zmartwień. Sprzątaczka jest w stanie zarobić 17 franków na godzinę (60 zł). Budowlaniec już w okolicach 25 (blisko 90 zł). Nieco mniej dostają elektrycy.
Ale to nie tylko miejsce dla osób, które chcą pracować fizycznie. Szwajcarzy chętnie przyjmą też specjalistów i zapewnią im warunki do rozwoju - prawników, inżynierów, pielęgniarki. Jak wynika z badań banku HSBC, ten niewielki kraj to najbardziej perspektywiczne miejsce do budowania kariery.
Szwajcaria już drugi rok z rzędu znalazła się na szczycie rankingu krajów najlepszych dla pracowników. Z danych HSBC wynika, że średnia płaca jest tam dwukrotnie wyższa od średniej światowej.