Trybunał Konstytucyjny za niezgodne z konstytucją uznał przepisy pozwalające na pomniejszenie świadczenia w przypadku, w którym skorzystano z przejścia na wcześniejszą emeryturę. To wyrok w indywidualnej sprawie emeryta, który złożył skargę na własną rękę, ale sprawa będzie miała konsekwencje dla 149 tys. osób pobierających emeryturę. Konkretnie dla kobiet z roczników 1949-59 i mężczyzn urodzonych w latach 1949-54, którzy przeszli na wcześniejszą emeryturę, a prawo do emerytury w powszechnym wieku nabyli po 2012 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego ws. emerytur Polaków. O co chodzi?
Co miesiąc emeryci otrzymują przelewy z ZUS, pomniejszone proporcjonalnie do kwoty, którą pobrali w momencie korzystania z wcześniejszej emerytury.
Trybunał w uzasadnieniu orzeczenia stwierdził, że doszło do złamania zasady zaufania obywateli do państwa. Wskazał, że istotą sprawy nie jest ustalenie wysokości świadczenia, lecz mechanizmu, na podstawie którego jego wysokość została ustalona. Zaskarżona regulacja niewątpliwie doprowadziła do sytuacji, w której skarżący został zaskoczony pomniejszeniem świadczenia. Nie mógł przewidzieć konsekwencji - ocenił TK.
ZUS wyliczył, co to może oznaczać dla budżetu państwa
Nasz informator z ZUS, który chce zachować anonimowość, przekonuje, że nie wynika z tego jeszcze, że sam mechanizm naliczania wcześniejszej emerytury jest niezgodny z konstytucją. Jak słyszymy, najprawdopodobniej chodzi o to, że mechanizm zadziałał wstecz. - Nie ma jeszcze uzasadnienia. Podobnie wyrok TK z 2019 r. (chodzi o emerytów z rocznika 1953 r., w których sprawie Trybunał wypowiedział się już pięć lat temu - przyp.red.). Wtedy też nie kwestionowano samego mechanizmu, który jest słuszny - mówi nasz rozmówca.
W czerwcu 2023 r. ZUS policzył na prośbę resortu rodziny finansowe skutki wyrównania emerytur dla stanu finansów państwa. W dokumencie czytamy, że koszt wyrównań za cały okres, w którym świadczenie wypłacane było w niższej wysokości, przyjmując, że wyrównania wypłacone byłyby w styczniu 2024 r., kosztowałby budżet 9,538 mld zł.
Liczba osób z rozważanej grupy wynosi 163,5 tys. osób, a liczba osób, które skorzystałyby z proponowanej zmiany, wynosi 148,9 tys. osób. Szacunkowa przeciętna miesięczna podwyżka świadczenia dla tej grupy osób wynosi 1 191 zł, a przeciętna kwota wyrównania 64 075 zł - czytamy w piśmie ZUS.
- Dane o skutkach wyroku były liczone przed tegoroczną waloryzacją. To oznacza, że koszty będą jeszcze wyższe - przekonuje źródło money.pl. W sumie z naszych szacunków wynika, że mogą sięgnąć ponad 14 mld zł.
Fiskalny problem rządu Tuska?
- Wypadł kolejny trup z szafy, jeśli chodzi o finanse publiczne - komentuje konsekwencje wyroku w rozmowie z money.pl Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych.
- Jeszcze na początku tygodnia cieszyliśmy się z bardzo dobrych wyników ZUS dotyczących wpływów ze składek. Sięgają one dodatkowych kilkunastu miliardów złotych. Teraz, jeśli wyrok TK zostanie uznany, to ta kwota zostanie w części skonsumowana przez koszty wyrównań - wyjaśnia.
W poniedziałek Główny Urząd Statystyczny podał, że PKB Polski w I kw. 2024 r. wzrósł o 2,0 proc. rok do roku w porównaniu ze wzrostem o 1,0 proc. w ujęciu rocznym w IV kw. 2023 r. Głównym motorem rodzimej gospodarki pozostała konsumpcja, czyli wydatki Polaków napędzane rosnącymi płacami i spadającą inflacją.
Polepszającą się gospodarkę widać również w danych samego ZUS. Wpłaty ze składek przez pierwsze pięć miesięcy tego roku przekroczyły 204,9 mld zł i były wyższe o ponad 26,8 mld zł od tych z analogicznego okresu 2023 r. To imponujący wzrost o 15,1 proc.
Dodatkowy wysiłek oznacza problem z długiem?
Sławomir Dudek jest zdania, że koszty wyroku są dla rządu silnym ciosem, choć nie powinny zakłócić ścieżki wyrastania z długu. - Mogą one utrudnić nieco konsolidację finansową. Rządowi wciąż wypadają nowe wydatki, tu 3 mld zł, tam 5 mld zł, a przypomnę, że wpadamy w procedurę nadmiernego deficytu. Dodatkowy wysiłek fiskalny w takim momencie nie jest nigdy niczym przyjemnym dla żadnego ministra finansów - mówi nam ekspert.
Plusem jest to, że najnowsze dane o zadłużeniu Polski nie są na razie alarmujące. Analitycy Banku Pekao tłumaczą, że nasz kraj "wyrasta z długu dzięki szybszemu wzrostowi gospodarczemu".
"Od maja 2023 r. dług publiczny spuchł o 184 mld zł. Rentowność długu wzrosła z 3,6 do 4 proc., tymczasem roczne koszty obsługi długu są stabilne (w kwietniu wyniosły 1,81 proc. PKB, w maju 1,74 proc. PKB)" - wyliczają na platformie X.
Co zrobi rząd?
Co w takiej sytuacji zrobi rząd? Donald Tusk już nie raz wskazywał, że nie uznaje wyroków Trybunału Konstytucyjnego pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej. Tak było np. w przypadku wyroku, który miał na celu uchronienie prof. Adama Glapińskiego, prezesa NBP, przed dymisją, kiedy stanąłby przed Trybunałem Stanu.
W tej konkretnej sprawie przewodniczącą składu sędziów była Krystyna Pawłowicz, a sprawozdawcą Justyn Piskorski. Piskorski jest "sędzią dublerem". Od lat związany z Instytutem Sobieskiego, think tankiem finansowanym przez PiS. Jak pisała swojego czasu "Polityka", partia Jarosława Kaczyńskiego przelewała co miesiąc na konto instytutu kilkadziesiąt tysięcy złotych. Założycielem i przez kilka lat także szefem placówki był Paweł Szałamacha, minister finansów w rządzie Beaty Szydło, a obecnie członek zarządu Narodowego Banku Polskiego.
Dla rządzącej obecnie koalicji to może być wyłom, który pomoże politycznie uzasadnić ignorowanie wyroku TK. Sprawa jednak nie jest taka prosta. - Wyrok dotyczy politycznie drażliwej kwestii emerytur i emerytów. PiS na pewno ostrzy sobie zęby, gdybyśmy w tej sprawie kluczyli. Z jednej strony więc powinniśmy wyrok pseudotrybunału kwestionować z punktu widzenia wadliwości prawnej, z drugiej niełatwo będzie wytłumaczyć elektoratowi, dlaczego odmawiamy emerytom tych pieniędzy. Jest też droga pośrednia, czyli przeczekania i znalezienia tych środków - słyszymy od jednego z ważniejszych członków Koalicji Obywatelskiej.
- Temat emerytalny był obecny podczas kampanii prezydenckiej. Ten motyw się może ze strony prawicy powtórzyć. Nowa władza powinna nie dać się zaszachować i podejść do tej sprawy najbardziej roztropnie, jak się da - posumowuje Sławomir Dudek.
Damian Szymański, wiceszef i dziennikarz money.pl