Nie znam żadnego przekonywującego argumentu przeciwko podwyższeniu wieku emerytalnego, a w szczególności zrównania go dla kobiet i mężczyzn. W żadnym kraju UE kobiety nie mogą przechodzić na emeryturę wcześniej niż w Polsce, a tylko w nielicznych mogą to zrobić wcześniej niż mężczyźni. A i tam się od tego stopniowo odchodzi. W 10 krajach UE minimalny wiek uprawniający do otrzymania emerytury wynosi lub będzie wkrótce wynosił 67 lat dla obu płci.
Przypuszczam, że zdecydowana większość polityków zdaje sobie sprawę z tego, skąd się bierze ta paneuropejska zgodność.
Ale zawrócenie przez rząd PiS reformy poprzedników, która miała podwyższyć wiek emerytalny, uczyniła z tej kwestii polityczne pole minowe, na które politycy nie mają dziś odwagi wejść.
Wiek emerytalny? PiS zrobił z niego temat tabu
Dobrze ilustruje to burza po bardzo zachowawczej wypowiedzi Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz. Minister funduszy i polityki regionalnej, związana z Polską 2050, w czwartek w programie "Onet Rano" powiedziała, że nie może wykluczyć podniesienia wieku emerytalnego, ale że w pierwszej kolejności należy stworzyć bodźce, aby seniorom – w szczególności zaś kobietom – opłacało się dłużej pracować.
Zjednoczona Prawica odebrała te słowa tak, jak gdyby to sam premier oświadczył, że ma już gotowy projekt ustawy podwyższającej wiek emerytalny.
Inni przedstawiciele rządu i sama Pełczyńska-Nałęcz rzucili się więc do gaszenia pożaru, zapewniając, że wiek nie zostanie zmieniony. "Oczywiste jest, że nie będzie podwyższenia wieku emerytalnego przez ten rząd. Nie ma takiej woli politycznej i tego nie będzie. Każdy to bardzo dobrze rozumie" – oświadczyła minister funduszy w piątek na antenie Programu Pierwszego Polskiego Radia.
Oczywiście, że każdy to bardzo dobrze rozumie, bo wiek emerytalny w Polsce – nawet gdyby rząd miał wolę jego zmiany – jest już nie do ruszenia bez ponadpartyjnego porozumienia. Gdyby obecna koalicja postanowiła podjąć odważną decyzję i zrobić to, co należy, musiałaby się liczyć z tym, że reforma znów zostanie zawrócona.
Wszystkim tym, którzy zdają sobie sprawę z tego, że utrzymywanie dzisiejszego zróżnicowania wieku emerytalnego będzie miało dramatyczne konsekwencje, pozostają tylko próby przekonania do tego wyborców.
Może z czasem politycy, którzy działają na szkodę przyszłych emerytów, staną się niewybieralni.
Pracowników w Polsce nie zabraknie
Dlaczego wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn trzeba najpierw zrównać, a potem podwyższyć? Do najczęstszych argumentów należą te, że – po pierwsze – bez takiej reformy ZUS będzie skazany na bankructwo i – po drugie – w Polsce zabraknie rąk do pracy, chyba że przyjmiemy miliony imigrantów. Oba są jednak co najmniej wątpliwe, a najprawdopodobniej po prostu fałszywe.
Wiek emerytalny kobiet trzeba podwyższyć przede wszystkim po to, aby zapewnić im bezpieczeństwo finansowe na jesień życia. Przeanalizujmy kolejno te argumenty.
To prawda, że w Polsce maleje liczba osób wieku produkcyjnym (czyli do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn). Mniej więcej od dekady więcej jest seniorów odchodzących na emeryturę niż młodych wchodzących na rynek pracy.
Liczba pracujących wprawdzie dotąd ciągle rosła, ale tylko dlatego, że od aneksji Krymu przez Rosję zdecydowanie zwiększyła się skala imigracji do Polski, a jednocześnie poprawiały się wskaźniki aktywności zawodowej (więcej osób w wieku produkcyjnym było faktycznie gotowych do pracy). Ta rezerwa się wyczerpuje.
Jak pisaliśmy niedawno w money.pl, ZUS prognozuje, że liczba imigrantów w Polsce w ciągu dekady musiałaby się zwiększyć o około 2,7 mln, aby na dzisiejszym poziomie utrzymał się tzw. wskaźnik obciążenia demograficznego (stosunek liczby osób w wieku poprodukcyjnym do liczby osób w wieku produkcyjnym, który dziś wynosi 40 proc.).
Na to jednak trudno liczyć, nawet gdyby społeczeństwo było na taki napływ cudzoziemców otwarte.
Jednocześnie wśród osób w sile wieku (np. w wieku 25-54 lata) wskaźnik aktywności zawodowej jest dziś w Polsce wyższy niż średnio w UE i dużej przestrzeni do dalszego wzrostu już nie ma. Stąd może się wydawać, że jedynym sposobem na to, aby zapewnić gospodarce wystarczającą liczbę pracowników, jest podwyższanie wieku emerytalnego.
W praktyce jednak nikt nie wie, ilu pracowników będzie w przyszłości potrzebnych. Nietrudno sobie wyobrazić, że gospodarka będzie się nadal szybko rozwijała nawet w warunkach malejącego zatrudnienia. Tak się stanie, jeśli odpowiednio szybko będzie zwiększać się produktywność pracowników, która wciąż jest w Polsce zdecydowanie niższa niż w krajach wysoko rozwiniętych.
Nie można wykluczyć nawet tego, że w dobie rozwoju sztucznej inteligencji coraz częstsze będą obawy, że pracowników jest za dużo niż za mało. Stąd przecież dyskusja o czterodniowym tygodniu pracy.
Dlaczego ZUS nie może zbankrutować
Jeśli starzenie się ludności i spadek liczby osób w wieku produkcyjnym nie zamykają drogi do dalszego wzrostu polskiej gospodarki, to nie ma też powodów, aby obawiać się, że doprowadzą do upadku ZUS.
To prawda, że Fundusz Ubezpieczeń Społecznych jest funduszem tylko z nazwy, bo nie ma zgromadzonych środków, które pomnaża i z których wypłaca emerytury. W praktyce świadczenia są wypłacane ze składek odprowadzanych przez obecnie pracujących i z dotacji z budżetu państwa.
Jeśli malała będzie liczba pracujących i suma ich składek, to po prostu wzrośnie dotacja do FUS z budżetu. Ta jest finansowana głównie z podatków, ale przy założeniu, że schyłek demograficzny nie zahamuje wzrostu polskiej gospodarki, wpływy z podatków do budżetu też nie będą zagrożone.
Fundamentalny argument
Co jednak najważniejsze: wraz ze starzeniem się ludności rósł będzie odsetek osób, które odkładały na emeryturę już tylko w zreformowanym systemie emerytalnym, istniejącym od 1999 r. A ich świadczenia będą realnie (relatywnie do płac i cen w gospodarce) zdecydowanie niższe niż świadczenia dzisiejszych emerytów.
Stąd właśnie prognozy, że wydatki na emerytury jako odsetek PKB Polski będą w najbliższych dekadach stabilne (około 11 proc. PKB) pomimo starzenia się ludności.
Dochodzimy tu do fundamentalnego argumentu na rzecz podwyższenia wieku emerytalnego.
W aktualnym systemie emerytalnym wysokość świadczenia jest uzależniona od sumy odprowadzonych składek i oczekiwanego czasu życia na emeryturze. To oznacza, że poziom świadczenia w dużej mierze determinuje właśnie staż pracy – i oczekiwana długość życia, która się zwiększa.
Osoby odprowadzające składki wyłącznie po 1999 r., które będą chciały zakończyć pracę w momencie osiągnięcia dzisiejszego wieku emerytalnego, wypracują bardzo niskie świadczenia.
Dotyczy to w szczególności kobiet. Jak wyliczał niegdyś Instytut Badań Strukturalnych, tzw. stopa zastąpienia (stosunek pierwszej emerytury do ostatniej płacy), która dziś wynosi ponad 60 proc., w 2060 r. będzie w okolicy 20 proc. I w żadnym kraju UE nie spadnie tak drastycznie.
Narasta presja na demontaż systemu emerytalnego
Jednym ze skutków spadku wysokości świadczeń będzie to, że lawinowo będzie zwiększał się odsetek osób, które nie wypracowały świadczenia wyższego od minimalnego (uprawnienie do emerytury minimalnej nabywa się po przepracowaniu 20 lat w przypadku kobiet i 25 lat w przypadku mężczyzn i osiągnięciu wieku emerytalnego).
To oznacza, że będzie narastała presja na podwyższanie minimalnej emerytury, która dziś wynosi ok. 1781 zł. Tymczasem jest to pewien wyłom w logice systemu emerytalnego: zrywa bowiem powiązanie wysokości świadczenia z sumą odprowadzanych składek.
Zresztą, już teraz niskie emerytury kobiet, które są pokłosiem niskiego wieku emerytalnego i relatywnie niższej aktywności zawodowej przed jego osiągnięciem, prowadzą do stopniowej erozji systemu emerytalnego. Skłaniają bowiem kolejne rządy do tego, aby osłabiać zależność między sumą odprowadzonych składek a wysokością świadczenia. Rząd PiS robił to, wprowadzając 13. i 14. emeryturę, obecna koalicja zaś wymyśliła rentę wdowią.
Takich pomysłów będzie coraz więcej, bo będzie rosła presja na polityków, aby chronić seniorki przed ubóstwem. I dlatego naiwne jest założenie, że sama konstrukcja systemu emerytalnego będzie dla ludzi zachętą do jak najdłuższej aktywności zawodowej, aby wypracować jak najwyższe świadczenie.
A o tym, jako o alternatywie dla podwyższania wieku emerytalnego, mówiła minister Pełczyńska-Nałęcz.
Ale nawet gdyby kolejnych wyłomów w systemie emerytalnym nie było, i gdyby faktycznie skłaniał on ludzi do pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego, utrzymywanie tego wieku na dzisiejszym poziomie i tak jest szkodliwe dla przyszłych emerytek.
Wiek emerytalny ma znaczenie nie tylko dla pracowników, ale też dla pracodawców. Licząc się z tym, że kobiety zakończą karierę w wieku 60 lat, już wcześniej pracodawcy przestają w nie inwestować i rzadziej je awansują.
Konsekwencją jest niższy poziom zarobków (i niższe składki) jeszcze w czasie aktywności zawodowej. Niekiedy też niechętnie zatrudniają kobiety, które zbliżają się do wieku emerytalnego albo już go przekroczyły. To w dużej mierze tłumaczy, dlaczego współczynnik aktywności zawodowej kobiet w wieku 60-64 lata rośnie bardzo powoli, a w ostatnich latach nawet nieco zmalał.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl