We wtorek Sejm pochyli się nad obywatelskim projektem ws. emerytur stażowych, za którym stoi "Solidarność". Ustawa zakłada, że na emeryturę będzie mógł przejść każdy po przepracowaniu określonej liczby lat. Świadczenie przysługiwałoby kobietom mającym na koncie łącznie 35 lat okresów składkowego i nieskładkowego, a mężczyznom - posiadającym 40 lat.
Gdyby zatem statystyczni Kowalscy zaczęli pracować już od 18. roku życia, na emeryturę mogliby przejść nawet siedem lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego, który wynosi odpowiednio: 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn.
Emerytury stażowe w Sejmie
Jak zauważa "Rzeczpospolita", ustawa może się wydawać atrakcyjna, ale tylko pozornie. Wyjaśnia, że zapisany w ZUS kapitał emerytalny rozłoży się na dłuższy okres pobierania emerytury.
To oraz krótszy okres "składkowy" sprawia, że emerytura stażowa będzie dużo niższa i dla wielu osób będzie oznaczać pauperyzację. To zaś wymusi wzrost wydatków państwa na walkę z biedą. I z szarą strefą, w której młodzi emeryci będą zmuszeni dorabiać
- czytamy.
Dziennik dodaje, że jeśli ustawa weszłaby w życie i z nowych przepisów skorzystali wszyscy uprawnieni, to koszt już w drugim roku po zmianie sięgnąłby ok. połowy sumy wydawanej na 500 plus. "Taki prezent dla młodych emerytów jeszcze bardziej obciąży pracujących" - zauważa gazeta.
Dlatego - pisze "Rzeczpospolita" - "najlepsze, co można zrobić z projektem emerytur stażowych, to włożyć go na dno sejmowej szuflady". "Promującemu go związkowi zapewne trudno byłoby się z tym pogodzić, choć paradoksalnie to także w jego interesie. Bo im więcej ludzi wyśle na emeryturę, tym mniej będzie miał składek – emeryci płacą przecież tylko połowę stawki pracowniczej" - podsumowuje dziennik.