Pracownicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych od lat zwracają uwagę na swoje niskie zarobki, które są niewspółmierne do wykonywanej przez nich pracy. Iskrą, która może doprowadzić do wybuchu ich niezadowolenia, jest rządowy plan przeniesienia obsługi programu 500+ od 2022 r. do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
- Protest jest jak najbardziej realny. Tak zła i napięta sytuacja w ZUS-ie jeszcze nigdy nie była. Płace są bardzo niskie. Na starcie dostaje się minimalną krajową 2,8 tys. zł brutto. Po 5 latach można dobić do 3 tys. zł, a praca jest męcząca, wymagająca i żąda się od nas brania nadgodzin - mówi money.pl Monika Ditmar, sekretarz zarządu głównego Związku Zawodowego Pracowników ZUS.
Jak dodaje, kolejne obowiązki, które spadają na pracowników, nie są realizowane przez maszyny.
"Nie damy rady"
- To wszystko robią ludzie, weryfikują, jak coś się nie zgadza, wszczynają postępowanie wyjaśniające. A przecież zatrudnienie nie wzrasta. Tymczasem ciągle coś nowego dokładają. Obsługujemy już 300+, tarcze antykryzysowe, a mamy jeszcze robić 500+, a po wejściu w życie Polskiego Ładu zająć się obsługą 12 tys. na drugie dziecko i bonu mieszkaniowego. Nie damy rady - mówi Ditmar.
Jak argumentuje, nikt nowy do pracy nie przychodzi, bo płaca na starcie jest bardzo niska, a nawet, jak już ktoś przyjdzie, to się szybko zwalnia, jak zobaczy, ile ma obowiązków. Nasza rozmówczyni zapewnia, że determinacja jest na tyle silna, że pracownicy ZUS-u zaczną wrzesień od masowego protestu w Warszawie.
- Już teraz mamy opóźnienia z realizacją świadczeń. Było to widać przy świadczeniach opiekuńczych w pandemii i lepiej nie będzie, jak nie dostaniemy więcej ludzi, co związane jest z podwyżkami. Po prostu nie dajemy rady - dodaje Ditmar.
Paradoksalnie fakt, że "lepiej nie będzie", grać może na korzyść protestujących. Co więcej, z brakiem terminowej realizacji świadczeń związkowcy wiążą pewne nadzieje.
300+. ZUS zaczyna wypłatę pieniędzy na wyprawki
- Protest w Warszawie tak, ale to nie może być koniec. Dążymy do strajku, bo pracodawca nie jest skłonny do rozmów. Możemy zacząć od czterogodzinnych strajków solidarnościowych. Zgodnie z prawem ten ogólnopolski wymaga więcej czasu. Jednak po miesiącu może i dojść do tego. Grozi to paraliżem państwa. Wstrzymane zostaną wypłaty rent, emerytur i innych świadczeń. ZUS jest jedną z kluczowych instytucji. Chcemy, żeby rząd wiedział, że my o tym też wiemy - mówi Piotr Szumlewicz.
Ostry spór
Jak wyjaśnia, ze znalezieniem grupy społecznej, która protestuje, nie będzie większego problemu. Zatem te czterogodzinne strajki solidarnościowe mogłyby zostać zorganizowane w każdej chwili. To oczywiście wpłynie na pracę ZUS-ie i terminowość wypłat świadczeń.
Związkowiec bierze pod uwagę jeszcze inny scenariusz. Jak zapewnia, jego doświadczenie wskazuje, że nawet niedopuszczalne prawnie formy protestu, po podpisaniu porozumienia, mogą zostać uznane przez pracodawcę za dopuszczalne.
- Procedury są czasochłonne, ale w momencie kiedy pracownicy wchodzą w ostry spór z pracodawcą, do zaprzestania pracy w całym kraju może dojść wcześniej niż w październiku, czyli w miesiąc po proteście w Warszawie - mówi Szumlewicz.
Takiej ostrej formy strajku nie wyklucza też druga centrala związkowa.- Możemy powstrzymać się od pracy, możemy zorganizować strajk włoski. To oczywiście może być dotkliwe dla naszych klientów, ale nasze apele do zarządu Zakładu i rządu nic nie dają - mówi Monika Ditmar.
"Polacy nie lubią ZUS-u"
Postulaty związkowców mogą być jednak trudne do przełknięcia dla rządu. Związkowa Alternatywa żąda m.in. podwyższenia pensji o 1000 zł netto, likwidacji przymusowych nadgodzin, półrocznego i płatnego urlopu dla poratowania zdrowia dla pracowników sali obsługi klientów i centrum obsługi telefonicznej, a trzymiesięczny dla pozostałych pracowników.
Ostry protest skutkujący problemami z wypłatami świadczeń na pewno nie przysporzy ZUS-owi zwolenników. Jednak i na to związkowcy mają receptę.
- Polacy nie lubią ZUS-u, ale to nie jest nasza wina. Pracy jest za dużo i urzędnicy już nie dają rady. Obywatele nie powinni się jednak denerwować na pracowników ZUS-u tylko na zarząd instytucji i rząd. Planujemy akcję informacyjną, w której to pokażemy - mówi Szumlewicz.
"Jesteśmy pod ścianą"
O sytuację w ZUS-ie zapytaliśmy pracowników.
- Pracuję tu od 29 lat. Zarabiam na rękę 3 tys. zł. Od 2015 r. na okrągło mam nadgodziny. Tu nie mamy wyboru. Żeby zrealizować zadania, to konieczne, a za niezrealizowane sprawy grozi nam odpowiedzialność. A dokładają nam coraz więcej obowiązków. Tak źle jeszcze nie było, dlatego jesteśmy gotowi na strajk - mówi nam anonimowo jedna z pracownic.
- 20 lat pracy i 2,7 tys. zł pensji. To, co się tutaj dzieje, to jedno wielkie bagno. Brak komunikacji, kierownicy niekompetentni, a podwyżki po 65 zł i to od wielkiego dzwonu. Może dostałabym więcej, ale wzięłam opiekę w pandemii i za to zostałam tak ukarana. Jesteśmy pod ścianą, strajk to jedyne wyjście - mówi kolejna.
O postulaty, rozmowy i zapowiedzi protestu i strajku pytaliśmy w ZUS-ie.
- Zarząd ZUS nieustanie zabiega o poprawę sytuacji finansowej pracowników Zakładu. To właśnie dzięki staraniom Zarządu pracownicy ZUS w ciągu ostatnich czterech lat otrzymali znaczące podwyżki wynagrodzeń - mówi Paweł Żebrowski, rzecznik ZUS.
Jak dodał, pandemia postawiła przed ZUS nowe zadania, które ze względu na wyjątkowość sytuacji po prostu trzeba było wykonać. W czym pomogła elektronizacja i automatyzacja "pewnych procesów", na które postawiono w ostatnim czasie.
- Podobnie ma się odbywać obsługa programu Rodzina 500 plus. Będzie on realizowany w oparciu o systemy informatyczne. W tej sytuacji obciążenie pracowników ZUS dodatkowymi zadaniami będzie stosunkowo niewielkie - zapewnił Żebrowski.