Adam i Paweł są kuzynami, pochodzą z Torunia. Pierwszy skończył socjologię, pracuje w urzędzie jednego z polskich miast. Zajmuje się wprowadzaniem programów dla imigrantów. Nie tylko Ukraińców, ale ludzi wielu narodowości i kultur. Paweł skończył zawodówkę i jest kierowcą ciężarówki. Jeździ głównie po Gdańsku i okolicach.
Obaj pracują ciężko, ale różnica w ich zarobkach jest znaczna. Adam zarabia ok. 2500 zł na rękę, Paweł bez problemu wyciąga "szóstkę". Skąd bierze się ta różnica, skoro pierwszy jest wykształcony, ma dyplom dobrej uczelni a drugi na naukę nie poświęcił wiele czasu i wysiłku? Takich przykładów jest wiele.
Weźmy na przykład nauczycieli – to osoby, które muszą mieć odpowiednie wykształcenie, ale jeśli chodzi o poziom pensji jest on daleki od średniej rynkowej. W gronie wszystkich państw OECD (36 najbardziej rozwiniętych krajów na świecie, w tym Polska) nasi nauczyciele zarabiają najmniej. Podobne problemy mają lekarze, którzy na zachodzie mogą dostać kilka razy więcej bez potrzeby brania dobowych dyżurów.
- Wzrost zarobków jest w dużej mierze napędzany przez wzrost płacy minimalnej. A odsetek osób zarabiających najmniejsze możliwe pieniądze jest w Polsce ciągle bardzo wysoki. Należy do niego na przykład budżetówka. Trzeba pamiętać, że GUS podczas wyliczania średniej pensji nie bierze pod uwagę nie tylko małych firm, ale i służb publicznych. A ludzie pracujący w tym sektorze są wynagradzani po prostu słabo - mówi nam Marek Macierzyński, doradca zawodowy.
Analiza poziomu wynagrodzeń pokazuje, że w sytuacji, gdy brakuje rąk do pracy, specjaliści w swoich dziedzinach mogą zarobić o wiele większe pieniądze niż wynosi średnia krajowa. Mowa o budowlańcach, kierowcach i wielu innych podobnych zawodach.
- Sęk w tym, że to na ogół ciężka, wyczerpująca praca, której nie da się wykonywać aż do emerytury, bo ludziom siada zdrowie. Zarobki są wysokie, gdy pracownik jest w pełni sił, potem spadają a zdrowie doskwiera - przypomina Macierzyński.
Dodaje, że biorąc pod uwagę ten aspekt, osoby z wyższym wykształceniem mają nieco lżej, bo ich zarobki w miarę upływu lat rosną. A przynajmniej tak jest obecnie, ponieważ coraz mocniej dotyka nas problem przeedukowania.
– Mówiąc dość oględnie uczelnie wyższe dzielą się na takie, które wypuszczają dobrze przygotowanych do pracy ludzi i całą resztę, produkującą magistrów za niewielkie pieniądze i niewielkim wysiłkiem. Skutek tego jest taki, że tysiące młodych ludzi bez szczególnie cennych umiejętności i wykształcenia konkurują na rynku pracy z takimi samymi kandydatami. Pracodawcy mogą więc oferować im stosunkowo niższe wynagrodzenia – mówi ekspert.
Paweł – kierowca ciężarówki wie, że musi teraz pracować jak najwięcej i jak najciężej. Więcej nie zarobi, chyba że zrobi drogie kursy, zainwestuje w siebie i będzie jeździł na długich trasach. Da radę tak pracować kilkanaście lat, potem będzie musiał brać coraz lżejsze zlecenia.
– Tak samo pracował mój ojciec i wiem z jakimi problemami zdrowotnymi musi się teraz zmagać. Zniszczone kolana, hemoroidy, kręgosłup. Zarobił w życiu sporo, ale zastanawiam się, czy było warto – mówi mi Paweł.
Adam sprawdza się w pracy i powoli awansuje na wyższe szczeble. Ma nadzieję, że jego zarobki będą rosły wraz z doświadczeniem i stażem pracy. Na dodatek może pracować długo, możliwości rozwoju ma spore, ale wszystko zależy od niego.
Czym jest malejąca stopa?
Stopa zwrotu z wykształcenia to wskaźnik, który pokazuje, o ile więcej zarobi osoba po studiach w stosunku do tej, która inaczej pokieruje swoją ścieżką edukacji. Mogłoby się wydawać, że to prosta przesłanka wskazująca, iż po prostu nie warto się uczyć. Po co męczyć się przez kilka lat, wkładać sobie do głowy wiedzę, gnieździć się w akademikach czy stancjach a nierzadko zapożyczać się u rodziny czy w bankach? Przecież nasze zarobki nie będą o wiele wyższe, niż osoby bez studiów.
Jak to działa? W ostatnich latach na rynku bardzo szybko zwiększała się liczba osób z wyższym wykształceniem. Powodem takiego zjawiska były zarówno zwiększone ambicje Polek i Polaków, jak i niedobór ludzi po studiach. Firmy potrzebowały dużej liczby specjalistów w różnych dziedzinach. Jednocześnie wykształcenie traktowane jako inwestycja bardzo wyraźnie się zwracało w postaci wyższych zarobków.
Obecnie obserwując stopniowe zmniejszanie się premii czy zwrotu z wykształcenia wyższego można byłoby pomyśleć, że to zjawisko negatywne. Socjologowie odrzucają te pozory – zjawisko takie zachodzi bowiem w krajach rozwiniętych. Ergo: jest u nas coraz lepiej, skoro maleją różnice i podziały. Ich zmniejszenie jest czymś świadczącym o rozwoju.
– Im więcej na rynku pracy ludzi z dyplomem uczelni, tym różnice w wynagrodzeniach stają się mniejsze. W Brazylii, Chile czy Meksyku, gdzie jest najmniej obywateli z wykształceniem wyższym (20 proc. i poniżej), zarobki najlepiej wykształconych są ponad dwa razy wyższe niż tych, którzy zakończyli edukację wcześniej. Z kolei w Szwecji, Norwegii, Australii czy Kanadzie, gdzie dyplomem legitymuje się ponad 40 proc. społeczeństwa, różnica w wysokości płac wynosi od 17 do 40 proc. – twierdzi Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl
W końcu zmniejszają się różnice społeczne a zarobki rosną. Może nie aż tak wysoko, jak chciałby tego GUS, bo podawane przez Urząd dane dotyczą tylko Polaków zatrudnionych w przedsiębiorstwach mających ponad 9 pracowników. To zaś jedynie 40 proc. rynku pracy – dane dotyczą 6,2 mln osób. Pozostałe 9,3 mln aktywnych zawodowo rodaków zarabia zdecydowanie mniej, niż mityczne 5,3 tys. zł brutto (ponad 3,7 tys. zł na rękę).
Wykształcenie ciągle jest premią
Zmniejszenia premii za wykształcenie nie należy rozumieć jako tego, że osoby po studiach zarabiają mniej. Po prostu pozostali zarabiają coraz więcej i dlatego zmniejsza się luka w poziomie wynagrodzeń. Dla gospodarki i społeczeństwa to dobrze, że specjaliści w swoich dziedzinach zarabiają pieniądze, które można uznać za godziwe.
Nie warto więc zastanawiać się nad tym, czy warto iść na studia. Obiektywne dane przytaczane przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wskazują na to, że wyższe wykształcenie przekłada się na większą szansę znalezienia pracy, satysfakcję a nawet chroni przed depresją.
W zasadzie w każdej grupie wiekowej wśród osób z wyższym wykształceniem poziom zatrudnienia jest o kilka-kilkanaście procent wyższy, niż w przypadku ludzi, którzy nie byli na studiach.
Warto zauważyć, że premia za wykształcenie nie dość, że ciągle jest spora, to dotyczy krótszego czasu pracy. Ergo – osoby po studiach zaczynają pracę później a i tak przez całe życie zarabiają więcej od tych, którzy zaczęli życie zawodowe wcześniej, ale na niższych stanowiskach.
Według danych OECD przeciętne zarobki brutto ludzi z wyższym wykształceniem są w Polsce o ok. 60 proc. wyższe niż pracowników bez dyplomu uczelni. Średnia dla krajów z tego klubu wynosi ok. 55 proc. Najbardziej egalitarne pod tym względem są kraje skandynawskie. W Szwecji czy Norwegii człowiek po studiach zarobi najwyżej 25 proc. więcej od osoby bez takiego wykształcenia. Z kolei w państwach Ameryki Południowej czy Łacińskiej te dysproporcje są największe. Osoba w wykształceniem może zarobić nawet 2,5 raza więcej od koleżanki czy kolegi po ogólniaku.
Masz newsa? Wyślije przez dziejesie.wp.pl