Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Przemysław Ciszak
Przemysław Ciszak
|

Awaken Realms z Wrocławia zarabia na demonach. Kupują je nawet Saudowie

0
Podziel się:

Średnie zamówienie warte jest tyle, ile dwa lata temu wynosił budżet zakładowy ich firmy. Dziś przychody z biznesu, który zrodził się w piwnicy przekroczyły milion złotych.

Awaken Realms z Wrocławia zarabia na demonach. Kupują je nawet Saudowie
(Archiwum prywatne Marcina Świerkota)

Średnie zamówienie warte jest tyle, ile dwa lata temu wynosił budżet zakładowy ich firmy. Dziś przychody z biznesu, który zrodził się w podwrocławskiej piwnicy, przekroczyły milion złotych. Jedna figurka może kosztować nawet dwa tysiące funtów. Polaka na ogół nie stać na taki wydatek, dlatego częściej kupuje od nich sekretarz szwedzkiej Partii Piratów, czy brytyjski król gorsetów.

Demony rodzą się we wrocławskim bloku-galeriowcu. To tam, w oparach farb tryskających z aerografów, pośród porozrzucanych po stołach pędzli, odlane w żywicy miniaturowe figurki do gier bitewnych rozpościerają złote skrzydła, a przypominający polską jazdę husarską rycerze nabierają mrocznych odcieni. Stąd też wyruszają w świat: do Arabii Saudyjskiej, Australii, Chin, Niemiec czy na Wyspy Brytyjskie. W ciągu zaledwie dwóch lat niewielkie studio Awaken Realms stało się jednym z czołowych graczy na światowym rynku akcesoriów gier bitewnych.

Założyło je dwóch młodych pasjonatów: Marcin Świerkot i Adrian Komarski. - Tak po prawdzie to zawsze chciałem zrobić grę komputerową. Jednak konieczny budżet to co najmniej kilkaset tysięcy złotych, co dla młodego człowieka jest nieosiągalne - wzdycha Marcin Świerkot, który zdecydował się wprowadzić mnie w swój świat. - Kolega składał figurki do gier bitewnych, potem je malował i sprzedawał na eBay-u. Na tę skalę się kręciło. To w sumie bardzo prosty biznes, ale z szerokimi możliwościami - wspomina.

Świerkot był dziennikarzem w portalu ekonomicznym, pisał o gospodarce, giełdzie i biznesie. W końcu postanowił założyć własny. - Rzucił pan pracę dziennikarza na etacie, aby zająć się malowaniem figurek?! – pytam nie mogąc się zdecydować, czy brać to za przejaw odwagi, czy raczej brawury, na którą stać jedynie młodego człowieka zafascynowanego niszową rozrywką.

- To nie do końca tak - kręci głową wciąż rozbawiony Świerkot. - Jeśli ktoś sobie wyobraża, że przyszedłem do naczelnego i spektakularnie rzuciłem papierami, aby w piwnicy zająć się figurkami, to się rozczaruje. Zanim wszedłem w ten biznes musiałem zweryfikować wiele swoich głupich pomysłów, z czasem skreślić część nierealnych wizji. Nim odszedłem z redakcji, pracowałem na połowę etatu, chciałem mieć zabezpieczenie.

Jak twierdzi, kiedy sam chwycił za pędzel - zarzekając się przy tym, że jego talent plastyczny nie miał szans szczególnie się rozwinąć - doszedł do wniosku, że skoro są ludzie gotowi zapłacić krocie za pięknie pomalowaną figurkę, a w Polsce nie brakuje wielu uzdolnionych młodych artystów, którzy tworzą prawdziwe dzieła sztuki, dlaczego nie założyć firmy. Łatwy dostęp do klientów zza granicy za pomocą internetu daje całkiem niezłą podstawę do stworzenia biznesu.

- Większość młodych przedsiębiorców marzy o powtórzeniu sukcesu Zuckerberga i jego Facebooka, inwestując głównie w działania w internecie. My zdecydowaliśmy się na coś zgoła innego - podkreśla Świerkot.

Król gorsetów i Partia Piratów

Wciąż nie dociera do mnie, jak się zarabia na sklejaniu, malowaniu kupionych w sklepach dla graczy figurek rodem z fantastycznego świata, na taką skalę, aby opłacało się rozkręcać kilkunastoosobową firmę. Studenckie hobby po godzinach, parę groszy z aukcji internetowej - ok, ale poważny biznes? Pytam więc wprost: ile?

- Kolekcjoner, za pięknie pomalowaną, ciekawą figurę z podstawką i tłem może zapłacić nawet trzy tysiące funtów. Za tyle właśnie została sprzedana 80-centymetrowa figurka Warlord Titan. Byli tacy, co potrafili zamówić armię za parę tysięcy funtów - słyszę w odpowiedzi. Sama figurka kosztuje tysiąc złotych. Zaskoczony, głośno myślę, kto wydaje takie pieniądze na zabawki?

- Bardzo dużą grupę klientów stanowią ludzie zamożni, na wyższych stanowiskach: menadżerowie, prezesi firm, dyrektorzy - wyjaśnia mi Marcin Świerkot. Pada więc kolejny mit. Nie są to zabawki dla nastolatków, ale tego, co usłyszałem po chwili, się nie spodziewałem. - Naszym wiernym klientem jest na przykład Anglik, który prowadzi jeden z największych sklepów z gorsetami, z Australii skontaktował się z nami właściciel firmy produkującej i dystrybuującej na cały świat gaśnice, figurki kupował również sekretarz szwedzkiej Partii Piratów.

To przede wszystkim fani, którzy grają lub kolekcjonują. Można ich znaleźć na całym świecie. Często mają osobne pokoje, które zamieniają w kolekcjonerskie pola bitewne. Na stołach, które stają się scenerią do walki armii demonów z zastępami anielskimi, orków z elfami, maszyn z oddziałami ludzi, rozgrywają bitwy według zasad zamieszczonych w dedykowanych podręcznikach. Choć w Polsce tego typu hobby zyskuje coraz więcej fanów, główny rynek wciąż jest na Zachodzie. I to w niego celuje Awaken Realms. Internetowa strona firmy nie ma nawet polskiej wersji językowej.

Dlaczego? - Mieliśmy dwóch klientów z Polski, ale to dość kosztowne hobby i niewielu stać na poważne zamówienia. Średnie opiewa na kwotę około 5 tysięcy złotych - tłumaczy Marcin Świerkot. - Dla zachodniego klienta to nie jest cena zaporowa, w przeciwieństwie do wielu naszych rodaków. To dlatego z naszą ofertą trafiamy głównie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Ameryki czy Kanady. Pojawili się nawet klienci z Arabii Saudyjskiej i Chin.

Oni kupują z rozmachem. Skłonni są wydać więcej pieniędzy na zbudowanie armii czy kupno pojedynczej, kolekcjonerskiej figurki. Polacy wciąż mają inne priorytety niż tego typu kosztowe hobby. Trudno się dziwić, wciąż jesteśmy społeczeństwem na dorobku. - Nasi zagraniczni klienci mają już dwa samochody, własny dom, a w nim sześć pokoi z czego dwa wciąż stoją puste. Wydają więc pieniądze na tego typu przyjemności. Jestem patriotą, ale na biznes trzeba patrzeć realistycznie - stwierdza prezes Awaken Realms.

Grafik od Hobbita i artyści po ASP

Ale Awaken Realms to nie tylko malowanie figurek znanych wśród fanów systemów gier, jak Warhammer 40000, czy Warhammer Fantasy Battle. Firma postanowiła wydać własną grę i stworzyć autorskie figurki. Żeby to zrobić, sięgnęli po finansowanie społecznościowe.

- Zgłosiliśmy taki pomysł na jednej z platform crowdfundingowych - amerykańskim Kickstarterze. Udało nam się zebrać ponad 50 tysięcy funtów. To była wystarczająca kwota, aby zrobić grę figurkową na najwyższym poziomie, tak jak sobie ją wymarzyliśmy - opowiada Świerkot.

Pieniądze na projekt "The Edge", mimo że wydawały się zawrotne, szybko się rozchodziły. - Wyszedłem z założenia, że warto mierzyć wysoko i nigdy nie zaszkodzi wyjść z propozycją. Napisałem wiec do paru osób i przedstawiłem naszą wizję. Nie mieliśmy aż takich funduszy, aby skutecznie negocjować finansowo zatrudnieni wielkich nazwisk, ale projekt tak się spodobał, że doszliśmy do porozumienia.

Dzięki temu nawiązali współpracę z najlepszymi artystami, którzy dla nich zaprojektowali figurki. - Na chwilę obecną zatrudniamy dwóch grafików 3D na stałe. Możemy się też pochwalić współpracą z artystą z Portugalii, który współpracował przy "Hobbicie" Petera Jacksona czy "Lucy" Luc'a Bessona.

Kilka betonowych stopni i długi korytarz prowadzi mnie w czeluści galeriowca, gdzie dosłownie rodzą się, a może lęgną demony i anioły, upiorni jeźdźcy i boginie na tronach niesionych przez pokraczne stwory - słowem obiekty westchnień kolekcjonerów i graczy z całego świata. To właściwie dwa pomieszczenia, jedno długie zastawione stołami, na których przy siedzi od 15 do 20 osób. Większość z nich to artyści po Akademii Sztuk Pięknych. Syczą aerografy, migają w sprawnych dłoniach drobne pędzelki.

- To co tu robimy, to małe dzieła sztuki i tak też są traktowane przez wielu kolekcjonerów - wyjaśnia mi Marcin Świegot. - Stworzenie takiej figurki spokojnie może zahaczać o fotorealizm. To współczesne dioramy, które tworzyli artyści poszerzając swoje obrazy o elementy fizyczne, jak trawa, wodospad itd. nadające głębi.

Na dłuższej ścianie gotowią się całe armie. Mroczne, w ciemnych brudnych barwach postacie piechurów, albo boginie o złotych skrzydłach. - To co robimy to nie jest linia produkcyjna, każdy projekt jest bardzo indywidualny i autorski - tłumaczy mój przewodnik. I wyjaśnia, że oferta w obrębie malowania obejmuje wszelkie zachcianki zamawiającego. Więc w gotowych do wysłania styropianowych pudełkach zauważam nawet takie dziwa, jak paskudne hordy w różowych zbrojach.

Za ścianą, z dala od oparów farb i klejów, mieści się biuro i pracownia grafiki komputerowej. To sala tronowa wspólników i kuźnia pomysłów. Rzucam okiem zza pleców grafika na ekran, gdzie w trzech wymiarach obraca się kolejna mroczna postać. - To najnowszy projekt. Jest pan pierwszą osobą z zewnątrz, która ją ogląda - słyszę przyłapany na podglądaniu. - Po etapie modelowania projekt trafia do drukarki 3D. To świetna technologia, która potrafi odtwarzać detale wielkości ludzkiego włosa. To właśnie za sprawą tego urządzania, które mamy na własność w firmie,jesteśmy w stanie produkować również własne modele.

Taka plastikowa figurka nie trafia jeszcze pod spreje i pędzle, a potem do klienta. To zbyt drogie w masowej produkcji. Wydruk musi zostać wpierw odlany w żywicy. Tu wciąż jeszcze zespół korzysta z pomocy firmy zewnętrznej, ale Świerkot myśli już o własnej odlewni. Za sobą mają nawet pierwsze próby. - Ostatecznie chcielibyśmy mieć cały proces produkcji u nas. Głównie ze względu na kontrolę jakości modeli wysyłanych do klienta. Estetyka i jakość wykonania figurek jest elementem, na który nasi klienci zwracają szczególną uwagę.

Chcą powtórzyć sukces twórców "Wiedźmina"

The Edge ma być czymś więcej niż figurkową planszówką. Wokół tego tytułu powstają kolejne projekty: książka, komiks, a w planach również gra komputerowa. Ten projekt chcą promować już nie tylko za granicą, ale również w Polsce. Celem jest stworzenie wokół niej wiernej społeczności graczy i fanów.

- Mamy niezły know-how i wydaje mi się, że stworzyliśmy ciekawy produkt i na tym etapie wyszliśmy na zero. Teraz zaczynamy sprzedaż The Edge i tu mamy nadzieję na dobry zarobek. Mamy też plany, aby dalej rozwijać biznes oparty o stworzony przez siebie świat - stwierdza Marcin Świerkot.

Plany ambitne, jak na biznes, który zrodził się w piwnicy, i który na początku dysponował kapitałem zaledwie pięciu tysięcy złotych. W ubiegłym roku przychody Awaken Realms przekroczyły już milion złotych. Jak przyznaje współtwórca tego niecodziennego biznesu, odliczając koszty, na malowaniu figurek wychodzą na plus i nie mają problemu z płynnością finansową. To dobry wynik, bo na ogół przez pierwsze dwa lata startupy przynoszą straty.

Świerkotowi wciąż jednak chodzi po głowie marzenie o produkcji gier wideo. Widzi Awaken Realms w jednym szeregu z CD Projekt, City Interactive czy Techlandem. - Takie mam nadzieje i plany na przyszłość i to tę bliższą niż daleką. Obecnie jesteśmy na etapie rozmów i poszukiwań inwestora, który chciałby z nami realizować tego typu projekt. Gry komputerowe to tylko inne medium, zasady prowadzenia biznesu są bardzo podobne. Liczy się przede wszystkim ciekawy pomysł na fabułę - przekonuje i po chwili dodaje: No i to tam, w świecie gier komputerowych, są znacznie większe pieniądze i możliwości.

wydarzenie
wiadomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)