- Tarcze antykryzysowe? Te 5 tys. od rządu to wystarczyły na rachunki za prąd i wodę - wzdycha pani Kinga, która do niedawna prowadziła we Wrocławiu trzy prosperujące restauracje. Planowała otwarcie czwartej, wzięła nawet kredyty. Jednak, jak się okazało, to właśnie kredyty pogrążyły te trzy już działające.
- Dziś mam 175 tys. zł długów. Niestety, ciągle wszystko rośnie - mówi pani Kinga w rozmowie z money.pl. Kredyty to już prawie 120 tys., dług wobec ZUS - 20 tys. Niemal 13 tys. wynoszą z kolei zaległości u pracowników. Jak mówi, "sprzedała wszystko, co się dało", by pospłacać długi. Jednak to nie wystarczyło.
Kinga Malinowska pogodziła się już z tym, że jej biznesy nie przetrwały pandemii. Obecnie prowadzi mały food truck w Słubicach. Jak mówi, chodzi o "przetrwanie do wiosny". Wtedy będzie mogła iść do pracy i starać się spłacać piętrzące się długi.
Czemu nie może iść do pracy wcześniej? Niedawno przyszły na świat jej bliźniaki. - Chciałam iść do pracy, nawet bez macierzyńskiego. Jednak tu, gdzie teraz mieszkam, żłobki czy opiekunowie dzienni przyjmują dzieci od pierwszego roku życia - opowiada.
- Wiem, że kiedyś zaryzykowałam, otwierając działalność i że mogłam tego nie robić, ale chciałam dobrze dla mojej rodziny - opowiada pani Kinga, która ma męża i trójkę dzieci.
"Dogadać się nie dało"
Pani Kinga nie mogła liczyć na rządowe programy pomocowe, na przykład na pieniądze z tarczy PFR. Choćby z tego powodu, że zalegała z opłatami w ZUS. - Chciałam się dogadać. Pisałam w sprawie rozłożenia spłaty, przecież jest taka opcja. Zgodzili się, żebym najpierw w ciągu 7 dni zapłaciła odsetki. Zapłaciłam. Ósmego zajęli konta - opowiada.
Jak dodaje, zawsze starała się pomagać innym, pomagała przedsiębiorczym kobietom. Teraz jednak sama potrzebuje pomocy. Dlatego rozpoczęła internetową zbiórkę na spłatę swoich długów. Na zebranie całej kwoty zostało jeszcze 53 dni. W środę rano stan zbiórki to prawie 7 tys. zł. W komentarzach od wpłacających dużo wsparcia, od dawnych klientów, od osób, które również zostały na lodzie w branży gastronomicznej.
- Psychicznie jestem zniszczona rosnącą stertą wezwań do zapłaty, windykatorami i zajętymi kontami - pisze pani Kinga na stronie zrzutki. Przyznaje, że prośba o pomoc nie była dla niej łatwą decyzją, ale nie miała już żadnej innej opcji.
- Zbieram na przykład na to, żeby wypłacić wynagrodzenia swoim pracownikom, nawet jak niektórzy już machnęli na to ręką. W końcu za każdym rachunkiem stoi człowiek - opowiada w rozmowie z money.pl.
Jak zaznacza, nie chce się żalić. Uważa po prostu, że każdemu przedsiębiorcy państwo powinno zapewnić w tak trudnej sytuacji pomoc. Jednak przyznaje, że nie rozumie, czemu jedne grupy są traktowane lepiej niż inne. - Niektóre z nich dostały pomoc, pokrywającą 50 proc. przychodów z całego roku, inne – prawie nic. Nie rozumiem tego zupełnie - mówi.
Czytaj też: "Szokujące prognozy" Saxo Banku na 2021 rok. Koronawirus może mieć daleko idące konsekwencje