Media społecznościowe podbija ogłoszenie o pracy w Bieszczadach. To kultowa dla wielbicieli gór restauracja Chata Wędrowca szuka pracowników. Tysiące polubień i udostępnień. - Ale zgłaszają się marzyciele, a my potrzebujemy fachowców - mówią nam właściciele Chaty.
Województwo podkarpackie - 129 tysięcy zarejestrowanych bezrobotnych, według danych Głównego Urzędu Statystycznego bez pracy pozostaje 13 proc. ludzi. W niektórych regionach bez stałego zatrudnienia żyje co piąty mieszkaniec. Wniosek? Rąk do pracy nie powinno brakować. Tak przynajmniej sugerują statystyki. Ale lata biznesowej praktyki pokazują, że jest inaczej.
Zakwaterowanie w bieszczadzkiej Wetlinie, warszawska pensja i największe naleśniki w regionie - tyle nowym pracownikom oferują Ewa i Robert Żechowscy, właściciele kultowej dla wielbicieli gór restauracji. A przecież od stolicy dzieli ich 450 kilometrów, a region podkarpacki do najbogatszych nie należy. 1,5 tysiąca udostępnień i równie dużo polubień zebrał post właścicieli Chaty Wędrowca, w którym ogłaszają rekrutację. "To może być piękna przygoda", "A może tak wszystko rzucić i wyjechać" - piszą internauci.
Moi drodzy ZaczynamyJak co roku (ile to już lat:))
) rozpoczynamy rekrutację na nasz, kolejny 6- miesięczny sezon....
Opublikowany przez Chata Wędrowca na 14 marca 2016
By restauracja funkcjonowała, potrzebny jest nie tylko kucharz - w tej roli niezmiennie od lat Robert Żechowski - ale również spory zespół. Chata szuka drugiego kucharza, pomocnika kucharza, sprzątających i kelnerów. Ludzi gotowych wyjechać w Bieszczady i pracować tam od kwietnia aż do końca października. Wtedy właśnie kończy się sezon.
Dobre warunki, znane miejsce i piękne otoczenie - jak się okazuje, to za mało, żeby ściągnąć wykwalifikowaną kadrę. - Od lat mamy ten sam problem, czyli brak odpowiedniej liczby pracowników. Co roku walczymy, by znaleźć choć kilkunastoosobowy zespół. A spokojnie byłoby pracy dla kilku osób więcej, gdyby tylko się znalazły - tłumaczy nam Ewa Żechowska.
Restauracja starała się zachęcić uczniów z pobliskich szkół zawodowych, ale i tam chętnych nie było. "Zawodówki" od lat nie cieszą się popularnością, a na dodatek region od lat jest w czołówce pod względem liczby mieszkańców, którzy wyemigrowali. Z Podkarpacia - według danych GUS - wyjechało 8,4 proc. ludności. Więcej mieszkańców straciły tylko województwa opolskie i podlaskie.
Zainteresowanie w sieci cieszy właścicieli karczmy, ale na dłuższą metę nie pomaga. - Za wszystkie udostępnienia oferty pracy oczywiście dziękujemy, ale zdecydowana większość odpowiedzi, o ile w ogóle są, to zgłoszenia marzycieli. Nie mają ani kwalifikacji, ani doświadczenia, ale czarują ich Bieszczady, myślą by zostawić wielkie miasto i zmienić otoczenie. Takich osób nie możemy przecież zatrudnić, bo nie ma czasu na naukę zawodu. Zanim na dobre opanują podstawy, w górach skończy się sezon - dodaje właścicielka.
- Czasami dzwonią ludzie, którzy nie zerkną dalej niż na pierwsze zdanie ogłoszenia. A gdy wytłumaczę im, jakie mamy wymagania, odpuszczają - przyznaje otwarcie Żechowska.
Zaznacza, że wiele razy już ryzykowała, stawiała na młodych i bez doświadczenia, ale w biznesie nie można tak bez końca. Bo to najczęściej właśnie tacy pierwsi odpuszczają. Pół roku życia w górach wygląda inaczej niż tydzień wakacji w tym samym miejscu. Niektórzy odchodzą bez słowa, po prostu biorą pensję i znikają. A później wystarczy nie odbierać telefonu od szefa.
- Ucieczka od miasta jest atrakcyjna, ale na miejscu okazuje się, że tutaj nie ma świętego spokoju, tylko jest ciężka praca. Nie każdy sobie zdaje z tego sprawę - mówi Żechowska. Właścicielka podkreśla, że mało który pracownik rozumie, że za wszystkie błędy koniec końców płaci restauracja i jej właściciele. Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, kiedy wystarczy kilka sekund, by się poskarżyć. Na za mało miejsc siedzących, za długi czas oczekiwania na danie podczas majowego weekendu czy nawet na brak uśmiechu u kelnerki.
- Jest sposób, żeby wszystko funkcjonowało dobrze, a kolejek po jedzenie w ogóle nie było. Zamiast dobrych i domowych potraw możemy podawać frytki i kotlety z frytkownicy. Ludzie przyjadą, zjedzą, zapłacą. Pewnie nawet zarabialibyśmy więcej, ale nie chcemy tego robić - mówi.
- Problemem nie jest to, czy nam się chce pracować, a nawet ile pieniędzy uda się odłożyć na zimę. Nam się wciąż chce rozwijać, być lepszym. Problemem jest tylko jedno, czy są chętni ludzie, by z nami to udźwignąć - przyznaje właścicielka.
[Bezrobocie](https://www.money.pl/gospodarka/inflacjabezrobocie/archiwum/bezrobocie/) to mit?
Chociaż trudno w to uwierzyć, ale spora grupa pracodawców od dawna twierdzi, że bezrobocie w Polsce to fikcja. W money.pl niedawno opisywaliśmy historie kilku przedsiębiorców, którzy od lat z problemami szukają wykwalifikowanych pracowników fizycznych. Właściciel firmy budowlanej z Koła oferuje umowę o pracę i stawkę 20 zł/brutto za godzinę. Efekt? Telefony milczą, chętnych brak.
Podobne kłopoty mają dyrektorzy w fabryce w Nisku na Podkarpaciu. Mogłoby się wydawać, że w regionie dotkniętym olbrzymim bezrobociem rąk do pracy nie będzie brakować. Tak jednak nie jest. Nie pomogła nawet współpraca ze szkołami zawodowymi i obietnica sponsorowania studiów na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Nie było chętnych, by zdobyć zawód operatora maszyn, szlifierza czy odlewnika.
- Problem polega na zbyt dużych oczekiwaniach przy zbyt małych umiejętnościach - opowiadał nam Wojciech Warski, prezes Softex Data i członek władz Business Center Club. O jego problemach z rekrutacją i innych podobnych historiach więcej przeczytasz tutaj.
Pomogą Ukraińcy?
Wśród komentarzy pod wpisem właścicieli Chaty Wędrowcy pojawiły się głosy, że powinni swoje ogłoszenia o pracy wywieszać nie w Polsce, a na ukraińskich portalach. Tam gotowych do pracy w Polsce są tysiące. I rośnie też otwartość biznesu na pracowników z Ukrainy.
Z danych agencji pracy Work Service wynika, że już w tym roku na przyjezdnych właśnie z Ukrainy czeka ponad 10 tys. miejsc pracy. A jak wynika z danych niektórych urzędów pracy - 95 proc. wniosków obcokrajowców o pozwolenie na pracę to właśnie dokumenty wysłane przez przyjezdnych zza wschodniej granicy.
GUS od lat alarmuje, że od kilkunastu lat ubywa nam rąk do pracy. Rozwiązaniem - według niektórych ekspertów - ma być właśnie szerzej otwarty rynek pracy dla obcokrajowców. Z badań demografów SGH wynika, że będziemy potrzebowali napływu rzędu 140 tys. imigrantów rocznie, by uniknąć ogromnych kłopotów z zatrudnieniem.
Żechowscy nie są jeszcze przekonani do takiego kroku. Na razie właściciele karczmy szykują zmiany w organizacji pracy, ma też np. zniknąć stałe menu, zostanie w nim tylko jedna najbardziej znana potrawa (naleśnik gigant).