W środę Komisja Europejska odrzuciła protest Polski i 10 innych krajów w sprawie delegowania pracowników i uległa lobbingowi krajów Europy Zachodniej. To najmocniej uderzy w polskie firmy, które rocznie delegują 430 tys. pracowników. Część z nich będzie musiała płacić im co miesiąc o ponad 2 tys. zł więcej. Mogą się zacząć zwolnienia, bo polskich firm na to nie stać.
Obecnie firma delegująca pracownika do innego kraju Unii Europejskiej musi mu zapewnić pensję minimalną obowiązującą w kraju, do którego go wysyła. Jednak w marcu Komisja Europejska zaproponowała, by delegowany pracownik otrzymywał wynagrodzenie takie, jak w kraju, do którego został wysłany. A to oznacza, że w grę wchodzi już nie tylko pensja minimalna, ale również inne składniki wynagrodzenia, jak premie, bonusy i wszelkiego rodzaju dodatki, jak choćby za staż pracy.
Przykład? Polak oddelegowany do pracy w Belgii oprócz płacy minimalnej wynoszącej od 13,379 do 19,319 euro za godzinę miałby zagwarantowany dodatek za złe warunki pogodowe, dodatek za mobilność, dodatek za prace specjalne oraz dodatek na narzędzia.
Dodatkowo KE chce, by po upływie dwóch lat delegowany pracownik był objęty w pełni prawem pracy kraju, w którym gości, a to oznacza, że musiałby płacić lokalne składki na ubezpieczenie zdrowotne. W przypadku krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które wysyłają swoich pracowników na Zachód, oznacza to konieczność opłacania po prostu znacznie wyższych składek.
Najbardziej stracą Polacy
Propozycja nowych przepisów to uderzenie przede wszystkim w polskie firmy, bo to one w Europie najczęściej delegują swoich pracowników za granicę. Spośród prawie 2 mln pracowników delegowanych w Europie rocznie, około 430 tys. to właśnie Polacy, a to aż 22,3 proc.
Stracą przede wszystkim firmy budowlane – aż 47 proc. polskich pracowników delegowanych pochodzi właśnie z tej branży. Nasze firmy delegują swoich pracowników najczęściej do Niemiec - 56 proc. Polaków, do Francji – 12 proc. oraz Belgii i Holandii.
Jeśli nowe przepisy wejdą w życie, koszt utrzymania jednego pracownika w branży budowlanej może zwiększyć się nawet o 500 euro, a więc ok. 2200 zł. W konsekwencji wysyłanie pracowników na zagraniczne kontrakty stanie się dla polskich firm nieopłacalne.
Wioletta Żukowska, ekspert do spraw prawa pracy, uważa, że wzrost kosztów po stronie pracodawców przyczyni się to do zmniejszenia skali delegowania, a to może skutkować wzrostem poziomu bezrobocia w Polsce.
- Jeżeli pracownicy delegowani mają zarabiać tak samo jak niemieccy, a polska firma ponosi dodatkowe koszty utrzymania za granicą biura, noclegu czy przejazdu pracowników, to nasze przedsiębiorstwa będą mniej konkurencyjne, skończy się to przegranymi przetargami - podkreślał w programie #dziejesienazywo Grzegorz Baczewski z Konfederacji Lewiatan.
- Może się okazać, że kraje, które inicjowały tę dyrektywę, skorzystają z tego, żeby zablokować polskie przedsiębiorstwa, które świadczą usługi w ramach swobodnego przepływu pracowników – dodaje Baczewski.
Polski rząd pokazuje żółtą kartkę
Pomysłowi KE sprzeciwił się polski rząd. Wraz z parlamentami Bułgarii, Czech, Danii, Estonii, Chorwacji, Węgier, Łotwy, Litwy, Rumunii i Słowacji Polska stworzyła koalicję przeciwko nowym regulacjom ws. delegowania pracowników i zgłosiły w KE tzw. żółtą kartkę. To procedura, która może spowodować, że Komisja wycofa się z projektu, może go też zmodyfikować lub podtrzymać. Tym razem Komisja podtrzymała projekt, ignorując protesty 11 krajów Unii.
Wschód kontra Zachód
Co ciekawe, obozy zwolenników i przeciwników nowych regulacji podzieliły się dokładnie według linii dzielącej Europę na Wschód i Zachód. Kraje Zachodu podkreślają, że wynagrodzenia wszystkich pracowników w Europie powinny być równe, żeby przeciwdziałać dyskryminacji. Dodatkowo padają argumenty, że pracownicy ze Wschodu stosują „dumping socjalny”.
Kraje Wschodu podkreślają zaś, że ich gospodarki są na innym etapie rozwoju, dlatego występują różnice w wynagrodzeniach i nie ma to nic wspólnego z nieuczciwą konkurencją czy dumpingiem.
Mimo że część komisarzy popierała stanowisko krajów Wschodu, szef Komisji Europejskiej zignorował protest 11 krajów i podtrzymał projekt wprowadzający równe wynagrodzenie dla pracowników delegowanych.
Teraz nad projektem będzie pracować Parlament Europejski i Rada UE, czyli ministrowie krajów Unii. Jednak kraje członkowskie cięgle mają szansę zablokować przepisy w Radzie UE, jeśli uda im się stworzyć wystarczająco silną koalicję. To jednak będzie bardzo trudne zadanie.