Unijna komisarz ds. zatrudnienia Marianne Thyssen wzięła w poniedziałek udział w Europejskim Kongresie Mobilności Pracy, który odbywa się w Krakowie. - Wkład Polski jest tutaj niezwykle ważny. Komisja Europejska nie uchyla się od debaty, a moja obecność tutaj pokazuje że prowadzimy dialog z różnymi interesariuszami - zaznaczyła.
Obecnie mija półmetek prac związanych z budzącą kontrowersje nowelizacją unijnej dyrektywy o delegowaniu pracowników. Najprawdopodobniej na początku przyszłego roku poznamy jej ostateczny kształt. Według obecnych założeń wszystkie przedsiębiorstwa, które będą tymczasowo wysyłać swoich pracowników za granicę, będą musiały płacić im wynagrodzenie według zasad dotyczących lokalnych pracowników.
Projekt nowelizacji jest obecnie negocjowany w tzw. trylogu między Komisją Europejską, Parlamentem i Radą UE.
Według komisarz przygotowywane rozwiązania mają na celu przyczynienie się do rozwoju gospodarczego i społecznego Unii Europejskiej. Dlatego należy zapewnić minimalne standardy w całej Unii dotyczące kwestii zatrudnienia pracowników, takich, jak np. poziom wynagrodzeń, bezpieczeństwo pracy itp.
- Sednem mojej propozycji jest to, by były stosowane podobne reguły dotyczące pracowników delegowanych, jak i lokalnych. To wcale nie oznacza, że będzie to jednolite wynagrodzenie dla wszystkich, bo przecież pracownicy i pracodawcy mogą prowadzić negocjacje w sprawie wynagrodzeń. Nie mówimy tutaj o średnim wynagrodzeniu, czy hipotetycznym pracowniku, ale konkretnym człowieku, który jest uprawniony do minimalnego wynagrodzenia. Nie wprowadzamy zamieszania w stosunku do obecnego systemu, gdzie już obecnie takie rozwiązana funkcjonują - zaznaczyła Thyssen.
Jak przypomniała, liczba pracowników delegowanych w całej UE zwiększyła się prawie trzykrotnie od 2007 r., co pokazuje, że unijne rynki są coraz bardziej zintegrowane. Polska - mówiła komisarz - jest państwem, które wysyła najwięcej pracowników delegowanych - ponad 400 tys. rocznie.
- Te przepisy będą korzystne dla pracowników i ich rodzin. Pracownicy polscy są pracownikami najwyższej próby, są kompetentni i umotywowani - kiedy pracują, powinni otrzymywać takie same wynagrodzenie, to sprawiedliwe społecznie - podkreśliła.
- Model konkurencyjności w Europie oparty o niskie koszty pracy nie jest w interesie polskich przedsiębiorstw - dodała Thyssen.
Zadeklarowała współpracę z polskim rządem i parlamentem, bo reguły powinny być przejrzyste i przestrzegane. - Naszym wspólnym dążeniem jest, żeby działać w sposób przejrzysty i uczciwy - powiedziała komisarz.
Wiceminister pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed ocenił, że zmiana unijnych przepisów w zakresie delegowania będzie miała dla polskich pracowników i przedsiębiorstw wielkie znaczenie, ponieważ nasz kraj posiada najliczniejszą liczbę pracowników delegowanych.
- Istotne jest zrównoważone podejście do tej problematyki, z jednej strony eliminujące nadużycia, a z drugiej strony nieograniczające swobody przepływu usług i pracowników - podkreślił przedstawiciel resortu.
Jak ocenił, projektowane przepisy mogą prowadzić w przyszłości do znaczącego ograniczania delegowania pracowników. - Polska widzi w tych regulacjach zagrożenie dla rynku wewnętrznego, zapisy trudne lub niemożliwe do zastosowania, osłabiające rynek wewnątrz UE i w praktyce prowadzące do niemożności delegowania pracowników - dodał Szwed.
Według niego nowa koncepcja wynagrodzenia obejmującego wszystkie składniki płac wypłacane w państwie przyjmującym jest niejasna i może być trudna do stosowania. Ponadto - mówił wiceminister - nie uwzględnia faktu, że przedsiębiorstwa delegujące ponoszą szereg dodatkowych kosztów, których przedsiębiorstwa lokalne nie ponoszą. - Przyjęcie proponowanych rozwiązań może doprowadzić w praktyce do wyeliminowania takich przedsiębiorstw z rynku - ocenił.
Organizatorzy krakowskiej konferencji przekonywali, że nowy kształt dyrektywy o delegowaniu pracowników doprowadzi do tego, że firmy usługowe z tzw. Nowej Unii stracą konkurencyjność na wewnętrznym rynku. - Dyrektywa zwiększy koszty polskich przedsiębiorstw świadczących usługi w takich krajach jak Niemcy czy Francja o nawet 30 proc. w stosunku do podmiotów lokalnych. Wiele naszych firm upadnie, co postawi pod znakiem zapytania nawet do kilkuset tysięcy miejsc pracy - ocenił Stefan Schwarz, prezes i współzałożyciel Inicjatywy Mobilności Pracy.
Według niego przepisy dotkną wielu branż, od budownictwa i inżynierii, transport, poprzez opiekę nad osobami starszymi, rolnictwo, aż po wysokie technologie i IT.
- Pod hasłami wyrównywania warunków pracy powstaje w Europie nowy mur pomiędzy tzw. Starą i Nową Unią. Bruksela próbuje w ten sposób odebrać argumenty francuskim i belgijskim populistom, którzy w rosnącej konkurencyjności usługodawców z Polski widzą przyczynę swoich problemów gospodarczych - dodał Schwarz.
Podczas krakowskiej konferencji przytoczono wyniki pilotażowych badań przeprowadzonych w tym roku przez Inicjatywę Mobilności Pracy wspólnie z Uniwersytetem Ekonomicznym. Ich wynik - zaznaczyli autorzy - obala powszechny stereotyp, że pracownicy delegowani z Polski są tanią siłą roboczą.
Według badań zarabiają oni przeciętnie o 2,33 euro na rękę więcej, niż wynoszą minimalne stawki brutto w państwach przyjmujących. Ponadto ich pracodawcy ponoszą w związku z delegowaniem pokaźne dodatkowe koszty administracyjne, które nie obciążają firm lokalnych, a które wynoszą 32 proc. całkowitych kosztów.
Jak zaznaczył Schwarz, podobny problem z pracownikami delegowanymi będą miały takie państwa jak: Bułgaria, Czechy, Dania, Estonia, Chorwacja, Węgry, Łotwa, Litwa, Rumunia i Słowacja.
W lipcu b.r. Komisja Europejska odrzuciła tzw. żółtą kartkę 11 krajów Unii Europejskiej, które sprzeciwiały się wprowadzeniu nowych regulacji. Inicjatorzy procedury ostrzegawczej, sygnalizującej, że obecna zmiana jest niezgodna z Traktatem, wskazywali, że pogorszy się sytuacja biedniejszych krajów członkowskich, co jest sprzeczne z ideą pomocniczości UE. Jednym z argumentów był również fakt, że wchodząc do Unii, otworzyliśmy nasze granice na kapitał i towary pochodzące z krajów Wspólnoty, a w zamian nasze firmy otrzymały szansę rozwoju w obszarze usług.
Nowelizacji dyrektywy sprzeciwia się m.in. Polska, która wezwała KE do jej wycofania, uznając ją za szkodliwą dla firm świadczących usługi za granicą. Zdaniem naszych władz nowelizacja - jeśli wejdzie w życie - będzie miała negatywny wpływ na europejską konkurencyjność i funkcjonowanie rynku wewnętrznego.