Polska firma eksportowała mięso za granicę. Urząd Skarbowy w Krotoszynie po 3 latach zakwestionował jej zwroty VAT, które wcześniej przy kontrolach wypłacał bez zastrzeżeń.
- Wszystko dlatego, że - jak przekonują urzędnicy - powinniśmy wiedzieć, że w firmie której sprzedawaliśmy towar, pani prezes jest osobą fikcyjną, a VAT-u nikt nie płaci - mówi money.pl Roman Ratajczak, właściciel firmy R-Trade.
Jak relacjonuje przedsiębiorca, który skontaktował się z naszą redakcją przez platformę dziejesie.wp.pl, naczelnik urzędu skarbowego dał mu jasno do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, kto tu jest winien.
- Naczelnik US powiedział żonie, że wie, że zostaliśmy wrobieni w karuzele i że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za oszustwo. Niestety i tak my musimy ponieść konsekwencje - opowiada nasz czytelnik.
Kontrola firmy trwała 1,5 roku. Najpierw urzędnicy przesłuchiwali państwa Ratajczaków jako świadków.
- Później, na podstawie wcześniejszych zeznań, gdzie kontrolujący zapewniali mnie i żonę, że wszystko jest w porządku i że „mamy się niczym nie martwić”, postawiono nam zarzuty niedopełnienia obowiązków i nie zachowania należytej staranności - mówi nasz czytelnik.
Co niezwykle istotne, w tej sprawie budżet państwa nie poniósł żadnych strat z powodu działalności tej firmy. - Podatki płacimy niemałe i w tym przypadku też tak było niestety - dodaje Ratajczak.
Miał wiedzieć
Zgodnie z jego relacją Urząd Skarbowy w Krotoszynie nie kwestionuje dostaw wewnątrzwspólnotowych, które jego firma przeprowadziła prawidłowo. Zarzuca jej jednak brak zachowania należytej staranności w prowadzeniu interesów. W skrócie, Ratajczak miał wiedzieć, że jego kontrahenci oszukują.
- Tymczasem na wszystkich czeskich portalach, gdzie można to sprawdzić, firma była rzetelnym i aktywnym podatnikiem VAT. Fiskus, zwracając nam VAT co miesiąc za dostawy, też przecież nie posiadał tej wiedzy o machlojkach - mówi przedsiębiorca.
Ten fakt w ocenie Małgorzaty Militz, doradcy podatkowego i wspólnika w kancelarii GWW, jest szczególnie niepokojący. - Dokonując zwrotów z deklaracji VAT organy też nie miały wiedzy, że kontrahent podatnika może być zamieszany w oszustwo karuzelowe. Przy czym trzeba pamiętać, że organy dysponują znacznie lepszymi narzędziami weryfikacji. Skoro wówczas organ nie miał takiej wiedzy, to jak można takiej wiedzy wymagać od podatnika? - pyta Militz.
Co więcej - w jej ocenie - podatnik miał prawo w takiej sytuacji uznać, że postępuje prawidłowo. Tu właśnie znajduje zastosowanie zasada zaufania do organów państwa.
"To fragment szerszego problemu"
Właściciel R-Trade oczywiście nie zgadza się z zarzutami fiskusa, że nie dochował należytej staranności. Czeskiego kontrahenta sprawdzać miał też prawnik wynajęty przez firmę w Czechach. W trakcie wyjaśnień przedsiębiorca usłyszał jednak, że sam powinien jechać na miejsce i sprawdzić osobiście zeznania podatkowe i inne dokumenty.
- Przecież ja też nie wiem czy zarząd telefonii komórkowej albo banku, z którym współpracujemy, jest legalny i czy oni też płacą podatki - irytuje się Roman Ratajczak.
W wyniku postępowania US zdecydował, że 5 proc. VAT powinna zapłacić polska firma. Ze względu na duże ilości eksportowanego mięsa, R-Trade ma zapłacić 150 tys. zł.
O sprawę pytaliśmy w US w Krotoszynie. Jednak do czasu opublikowania tego artykułu, nie otrzymaliśmy jeszcze żadnej odpowiedzi.
- To fragment szerszego problemu. Polski fiskus dowodzi, że przedsiębiorcy powinni ponosić negatywne konsekwencje wynikające z tego, że wiedzieli iż ich kontrahent jest oszustem. Ale jest to stosunkowo trudne do udowodnienia. Dlatego organy skupiają się na tym, że przedsiębiorca nie był wystarczająco ostrożny i wystarczająco nie zweryfikował, że jego kontrahentem jest przestępca - mówi money.pl Arkadiusz Łagowski doradca podatkowy w firmie Grant Thornton.
Zatem zarzucają brak należytej staranności, odmawiając przy tym prawa do odliczenia VAT oraz stosowania stawki 0 proc,. właściwej dla wewnątrzwspólnotowej dostawy towarów. Dokładnie tak stało się w przypadku R-Trade.
Domniemanie winy?
- Jednak Trybunał Sprawiedliwości UE twierdzi inaczej. Zgodnie z unijnym prawodawstwem sam fakt, że powinniśmy sprawdzać kontrahentów, a nie do końca się to udało, to za mało, by automatycznie zakwestionować VAT. Samo podejrzenie udziału w abstrakcyjnym nadużyciu podatkowym nie jest wystarczającą przesłanką do zakwestionowania rozliczenia VAT - wyjaśnia Łagowski.
Nasze organy podatkowe mimo tego stosują jednak - jak określa to ekspert - "domniemanie winy" i przerzucają na firmy obowiązki, które same powinny wykonywać. Z doświadczeń naszego rozmówcy wynika, że jest to bardzo częste i tutaj postępowanie organów podatkowych jest kontrowersyjne, ale z pomocą często przychodzą sądy administracyjne, które uchylają decyzje fiskusa.
- Jednak na te rozstrzygnięcia trzeba długo czekać. Grand Thornton dokładnie to badał. Okazało się, że podatnik, który nie zgadza się z decyzją fiskusa, musi czekać około 60 miesięcy na przejście całej drogi odwoławczej i wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego - dodaje Arkadiusz Łagowski.
Zwycięstwo przed sadem może zatem przyjść za późno i może być jedynie pocieszeniem dla firmy, która w wyniku naliczonego podatku mogła już dawno zbankrutować.
**Dziś i fiskus wie, ale...**
Mechanizm działania fiskusa potwierdza również Małgorzata Militz. - Z doświadczenia wiemy, że takie sytuacje nie należą do rzadkości. Organy podatkowe, nie mogąc wyegzekwować należnych im kwot od rzeczywistych oszustów, podejmują próby odzyskania ich od podatników działających i posiadających majątek - mówi doradca.
Najczęściej używana jest tu właśnie formuła braku należytej staranności ze strony podatnika.
- Przy czym należyta staranność jest oceniana przez pryzmat wiedzy, którą organy posiadają na dzień wydawania decyzji. I wówczas działania podatnika, takie jak: sprawdzenie dokumentów rejestrowych, sprawdzenie w bazie VIES okazują się niewystarczające - dodaje Militz.
Przykład idzie z góry
- Prościej jest wydać negatywne rozstrzygnięcia licząc, że firma się nie odwoła, bo to czasochłonny proces. Mechanizm takiego ściągania od kogo łatwiej, pokazuje też pismo z Kielc, które wyciekło do mediów. Ta notatka nakazująca kontrolować i ściągać pieniądze z tych, którzy maja pieniądze, jest rozwinięciem tej filozofii, która nakazuje fiskusowi ściganie naiwnych przedsiębiorców zamiast przestępców - dodaje Arkadiusz Łagowski.
O sprawie wspomnianej notatki pisaliśmy już w money.pl. Kierownictwo świętokrzyskiego oddziału Izby Administracji Skarbowej rzeczywiście rozesłało podwładnym list. Znalazły się tam zalecenia dla kontrolerów. Mają wchodzić jedynie do firm z odpowiednim majątkiem, by po kontroli można było ściągnąć pieniądze.
W efekcie nie ściga się firm, które oszukują na podatkach, a jedynie takie, których pieniędzmi skutecznie można zasilić budżet.
- Te pierwsze trudniej windykować. Często to międzynarodowe organizacje nie mające w Polsce żadnego majątku. Problem jednak w tym, że to chodzenie fiskusa na skróty, to strata dla całej gospodarki, nie tylko dla tych konkretnych przedsiębiorców. Przedsiębiorców, którym zarzucić można co najwyżej naiwność i małą ostrożność - konkluduje Łagowski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl