Ukraińcy czy Białorusini przyjeżdżają do Polski już od ładnych kilku lat, teraz coraz częściej nad Wisłę przeprowadzają się mieszkańcy Azji czy nawet Ameryki Południowej. Hindusów na przykład do Polski chce przyjechać tylu, że konsulat nie wyrabia z rozpatrywaniem wniosków. Coraz więcej jest też Chińczyków czy Japończyków. Często przyjeżdżają tu, by uczyć Polaków swoich języków. Nieraz pracują na własną rękę, czasem zatrudniają ich specjalistyczne szkoły. Ale zdarza się, że to emigranci zakładają w Polsce swoje własne szkoły językowe.
Chiński, japoński? Setki chętnych
Szkoła Nihao to prawdopodobnie największa w Polsce sieć placówek, które uczą chińskiego. Ma osiem oddziałów w największych miastach w Polsce. W rozmowie z money.pl przedstawiciele sieci nie chcieli powiedzieć, ilu mają uczniów. Szacują, że przybyło ich o 35 proc. w porównaniu z 2017 r. Z chińskimi lektorami nie ma najmniejszego problemu - jest ich w szkole ok. 20, ale ciągle dochodzą nowi. Często są to chińscy studenci, którzy uczą się w Polsce.
Okazuje się jednak, że nie każdy z Nihao chce się uczyć chińskiego od Chińczyków. Słyszymy, że są gigantyczne różnice kulturowe, również podejście do nauczania jest w Polsce zupełnie inne niż w Państwie Środka. Dlatego niektórzy uczniowie preferują nauczycieli z Polski. - Takich też więc zatrudniamy - warunek jest taki, by ich chiński był naprawdę na najwyższym poziomie - deklarują założyciele szkoły Nihao.
Fundacja Sakura uczy natomiast Polaków japońskiego. Ma grupę 6 lektorów - wszyscy pochodzą z Japonii. Jak słyszymy w fundacji, niektórzy przyjechali do Polski do pracy, inni byli zafascynowani wschodnioeuropejską kulturą. Jeszcze inni przyjechali do Polski za miłością. Szkoła nie chce zdradzić, ile osób uczy rocznie, zapewnia jednak, że może liczyć swoich uczniów w setkach. Najczęściej są to ludzie w wieku od 20 do 40 lat. Czasem są to studenci, ale czasem i menedżerowie dużych firm.
Swoją szkołę językową ma w Polsce Ding Duczek, która zamieniła chiński Harbin na Szczecin. Dzisiaj rocznie uczy chińskiego kilkadziesiąt osób, głównie przedszkolaków. Aynur Abliz zamieniła natomiast Szanghaj na Warszawę - raptem dwa miesiące temu. W swoim mieście skończyła pedagogikę i teraz chce uczyć Polaków swojego języka. Start ma niezły - już uczy się z nią osiem osób. Czemu Polska? - Myślę, że to świetne miejsce do życia, sporo osób chce się uczyć języków - mówi w rozmowie z money.pl.
"Najtrudniej jest znaleźć Niemca"
Szkoła Warsaw School of Languages ma native speakerów z Włoch, Angoli, Brazylii, Wenezueli czy Portugalii. Natomiast szkoła Tower of Babel współpracuje również z osobami, dla których ojczystym językiem jest arabski. - Zainteresowanie jest, choć na pewno nie takie jak europejskimi językami - słyszymy w szkole. Jej przedstawiciele nie są zdziwieni, że na przykład Chińczyków jest w Polsce coraz więcej, nie zaskakuje ich też, że coraz więcej Polaków chce się uczyć języka Państwa Środka. W końcu w wielu warszawskich przedszkolach, na przykład tych na Wilanowie, nauka chińskiego to już standard od ładnych kilku lat. Dzieci, które miały styczność z chińskim w przedszkolu, są już więc dzisiaj nastolatkami i chcą wejść na inny poziom nauczania - zatem zajęcia z native speakerami są dla nich jak znalazł.
- Naprawdę nie ma dziś problemu ze znalezieniem lektora nawet najbardziej egzotycznego języka. Znacznie trudniej jest znaleźć kogoś, dla kogo językiem ojczystym jest niemiecki. Zapotrzebowanie jest gigantyczne, nauczycieli niewielu. Są to zwykle osoby pochodzenia polskiego, które dorastały i uczyły się w Niemczech. W pewnym momencie przeprowadziły się do Polski i chcą uczyć tu języka. Cenią się niesamowicie - żądają kilka razy więcej niż Azjaci - słyszymy w jednej ze szkół językowych.
* Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl *