Nie lubią go polscy taksówkarze. Użytkownicy? Właściwie też coraz częściej kręcą nosem. Jednak pomimo kontrowersji trzeba oddać Uberowi, że przedefiniował sposób przemieszczania się po mieście, a jego model znalazł wielu naśladowców.
Aplikacja działa w 600 miastach w 65 krajach. W Polsce korzysta z niej ok. 1,5 mln osób, na świecie – ma ponad 100 mln aktywnych użytkowników. Pewnie niewielu z nas zastanawia się nad tym, że firma, która właśnie zapewnia nam przewóz, jest warta ponad 76 mld dolarów i przynosi same straty.
To nie żart: w drugim kwartale tego roku Uber był 5 mld dolarów na minusie. Dane za trzeci kwartał poznamy za niewiele ponad dwa tygodnie. Sytuacja w firmie nie jest kolorowa.
"Jak wiecie, w ciągu ostatnich kilku miesięcy nasi liderzy uważnie przyjrzeli się swoim zespołom, aby upewnić się, że nasze organizacje są nastawione na sukces przez kilka następnych lat. Spowodowało to trudne, ale konieczne zmiany” – napisał w mailu do pracowników dyrektor generalny Ubera Dara Khosrowshahi.
Te "zmiany" to redukcja 350 etatów w działach marketingu, produktu i inżynierii.
Uber jest wyjątkowy na swój sposób. Bo jak inaczej nazwać firmę, która przepala pieniądze od inwestorów i dalej istnieje? Bloomberg wyliczył, że w ciągu 9 lat było to ponad 10,7 mld dolarów. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Tą górą jest cały model finansowania firm działających w cyfrowej gospodarce.
Także Lyft – konkurent Ubera – nie mógłby funkcjonować bez finansowej kroplówki. Choć w drugim kwartale firma zanotowała najwyższe przychody w swojej historii – 867 mln dolarów – to miała jednocześnie 644 mln dolarów straty.
Skoro jesteśmy przy transporcie, to jak miewają się hulajnogi? Ostatnie lata to szybki wzrost tego rynku. Na początku tego roku Lime zebrał z kolejnej rundy od inwestorów 310 mln dolarów (łącznie ponad 800 mln dolarów w ciągu 18 miesięcy), zwiększając swoją wycenę do 2,4 mld dolarów.
Główny rywal – Bird – w maju ubiegłego roku osiągnął wartość 1 mld dolarów. Efekt? Ze sprawozdań finansowych wynika, że takie biznesy na razie nie przynoszą profitów.
Można wymieniać dalej: Tesla (700 mln dolarów straty w I kwartale), a z innej branży: Spotify (76 mln dol. straty w II kwartale). Dla kontrastu bardzo dobrze w gronie cyfrowych gigantów radzi sobie Netflix. Jak pisaliśmy w money.pl, platforma zarabia coraz więcej, jednak to eldorado może się niebawem skończyć z powodu rosnącej konkurencji (swoje usługi planują wprowadzić Apple i Disney).
Punktem zwrotnym w startupowo-finansowej odysei jest to, co wydarzyło się z firmą WeWork. Przedsiębiorstwo zajmuje się podnajmowaniem przestrzeni do współpracy: samemu wynajmuje na długo, innym wynajmuje na krótko (nawet na dzień), a różnica stanowi przychód firmy. Dla twórców startupów to super okazja, bo nie muszą martwić się o koszty wynajmu biura.
Ten model jednak nie do końca działał. WeWork miał pieniądze m.in. z japońskiego Softbanku i planował wejść na giełdę. Niepokój budziło to, że przy wysokiej wycenie, firma przynosiła ogromne straty. Powody – jak się okazało – były dwa: koszty działalności i nieumiejętne zarządzanie firmą przez jej ex-szefa Adama Neumanna.
Dziś nowy zarząd sprząta po nim bałagan i zapowiada masowe zwolnienia (nawet ¼ z ponad 12 tys. osób może stracić pracę).
- Zadaniem przedsiębiorcy, który natrafi na trop rynku o rozmiarach mierzonych w setkach miliardów dolarów, a czasem nawet w pojedynczych bilionach, jest osiągnąć szybko skalę, uciec konkurencji. Czasem bywa to przepis na wielki biznes, a innym na głęboki kryzys – mówi wiceprezes ds. strategii w holdingu WP, Michał Brański.
I wyjaśnia: - Wydaje się, że Uber, Grab, Lyft, WeWork i Tesla nie mylą się co do tego, jak atakować dane rynki i że te rynki są podatne na innowację i destrukcję starych struktur. Tyle że pewne błędy sprawiają, że te biznesy przechodzą głębokie kryzysy. Większość z nich wybroni się, wróci na ścieżkę wzrostu. A te, które upadły, zastąpią naśladowcy, tyle że prowadzeni przez przedsiębiorców nauczonych na błędach prekursorów.
Derek Thomson z portalu TheAtlantic.com sugeruje, że mamy zmierzch czegoś, co on sam nazywa – wielkomiejskim stylem życia milenialsów. Firmy technologiczne, które w przystępnej cenie oferują nam transport, dostawy jedzenia, komunikację, dostęp do mediów, nie zarabiają i istnieją tylko dzięki subsydiom (to słowo pasuje bardziej niż "finansowanie") funduszy inwestycyjnych.
W zasadzie to one płacą za nasz przewóz czy subskrypcję na Spotify. - Czy może być bardziej trafne epitafium dla technologii konsumentów? – pyta retorycznie Thomson.
Eksperci są zgodni, że to nie potrwa długo i czekają nas zmiany. - Przeważająca część spółek technologicznych, żeby przetrwać, będzie musiała zredukować się do firm serwisowych, poszukać finansowania pod nowy model biznesowy lub upaść – mówi money.pl Maciej Sadowski z fundacji Startup Hub Poland.
Jak dodaje: - W pewnym sensie startupy żyją na kredyt inwestorów, tyle że kredyt ten zabezpieczony jest nie prywatną hipoteką, ale możliwością uczestniczenia w ogromnym sukcesie rozumianym jako 30-, 40-krotny zwrot z jednej na 15 inwestycji. Coś takiego dzieje się raz na 7 lat.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl