Ministerstwo Rozwoju chce, by mali przedsiębiorcy płacili mniejszy ZUS. Środowiska biznesowe pomysł chwalą, ale niektórzy eksperci zwrócili uwagę, że propozycja wcale nie jest tak atrakcyjna, jak na początku się wydawało. "Przyjęcie jako podstawy do wyliczenia składki przychodów, a nie dochodów sprawia, że znaczna część przedsiębiorców nie będzie mogła skorzystać z nowego rozwiązania" - alarmują.
Pomysł resortu Mateusza Morawieckiego spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem środowiska przedsiębiorców. Niektóre organizacje zdecydowały się nawet wysłać rządzącym specjalne podziękowania.
"Związek Przedsiębiorców i Pracodawców pragnie gorąco podziękować pani premier Beacie Szydło oraz panu wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu, którzy zdecydowali się zreformować ten barbarzyński system" - napisał Cezary Kaźmierczak, prezes ZPP w oświadczeniu, które publikowaliśmy w WP money w ubiegłym tygodniu.
Idea resortu rozwoju w skrócie polega na tym, by firmy z przychodami mniejszymi niż 5 tys. zł miesięcznie nie musiały płacić zryczałtowanych składek, które dziś sięgają ponad 800 zł plus Fundusz Pracy i NFZ. Nieoficjalnie mówiło się, że na propozycji Ministerstwa Rozwoju mogło skorzystać 400 tys. firm, przede wszystkim osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą.
Po zmianach wysokość wpłaty do ZUS będzie zależała od przychodów. Przy tych najniższych, składki wyniosą ledwie kilkadziesiąt złotych i będą rosły proporcjonalnie do wzrostu przychodów (32 zł co 200 zł przychodu). Gdy te sięgną 5 tys. (dwuipółkrotność płacy minimalnej) zł miesięcznie, ZUS osiągnie wartość ponad 800 zł.
Dlaczego przychód a nie dochód?
Choć rzeczywiście pomysł wart pochwały, to jest też druga strona medalu. Jak podkreśla Forum Obywatelskiego Rozwoju, problem polega na przyjęciu do wyliczeń przychodu, a nie dochodu. - Na nowych zasadach nie skorzystają przedsiębiorcy zajmujący się np. handlem czy pośrednictwem - wskazuje w komunikacie FOR. Wszystko dlatego, że zazwyczaj mają oni wysokie koszty, ale tych pomysł ministerstwa nie uwzględnia.
Najłatwiej pokazać to będzie na przykładzie. Jeśli bowiem przedsiębiorca osiągnie w miesiącu przychód 7 tys. zł, a jego koszty sięgną 6 tys. zł, to zapłaci taki sam ZUS, jak przed zmianami. Przekroczy bowiem próg dwuipółkrotności minimalnego wynagrodzenia. I nie ma przy tym znaczenia, że "na czysto" zarobił znacznie mniej.
Po opłaceniu składek okaże się więc, że taki przedsiębiorca miesiąc zakończy na minusie, choć w świetle założeń reformy jego firma "zarabia duże pieniądze".
Ministerstwo wzięcie pod uwagę przychodu, a nie dochodu tłumaczy tym, że część przedsiębiorców korzysta ze szczególnej formy opodatkowania, jaką jest ryczałt - obliczany właśnie od przychodów.
"Argument ten wydaje się mało zasadny - rozwiązanie to jest wykorzystywane przede wszystkim w sektorach, gdzie stawki ryczałtu są znacznie niższe niż proponowane przez Ministerstwo Rozwoju oskładkowanie" - czytamy w komunikacie ekonomistów FOR, którzy wskazują, że de facto stawka ZUS będzie wynosić 16 proc. (32 z 200 zł).
Wypychanie pracowników i groszowe emerytury
To nie jedyny problem, który może powstać na skutek zapowiadanej reformy. FOR wskazuje również, że prowadzenie działalności gospodarczej będzie znacznie niżej obciążone niż praca na etacie. Skutek? Pracownicy będą przechodzić na samozatrudnienie, gdzie "na rękę" zarobią znacznie więcej niż do tej pory na umowie o pracę. Przy minimalnym wynagrodzeniu zysk z przejścia na działalność sięgnie 160 zł, a maksymalnie może nawet zyskać ponad 420 zł miesięcznie.
Z kolei"Dziennik Gazeta Prawna"wskazuje na jeszcze jedną konsekwencję obniżenia składek ZUS. Ma ona stać w sprzeczności z zapowiedziami resortu rodziny, który chce skończyć z "głodowymi emeryturami" i wprowadził minimalne świadczenie na poziomie 1000 zł.
Jeśli bowiem składka emerytalna w najniższym wariancie wynosić będzie mniej niż 10 zł, to nie ma możliwości, by po 25 latach świadczenie sięgnęło choćby kilkuset złotych.