O Demium dowiedziałem się z posta jednego ze znajomych na Facebooku. Firma łączy w zespoły utalentowanych ludzi, zapewnia biura i doradztwo a następnie pomaga stworzyć startup. Działa od sześciu lat.
- Wybornie – pomyślałem. I aplikowałem przez stronę projektu. W formularzu wyjaśniłem, czym się zajmuję. Przy pytaniu, dlaczego chcę zostać przedsiębiorcą, napisałem: "Bo chcę mieć biznes, który będzie rósł". Klik i wysłane. Po kilkudziesięciu minutach miałem już zaproszenie na spotkanie grupowe.
"Pierwszy etap już za tobą"
Spotkanie odbyło się w jednej z przestrzeni coworkingowych w Warszawie. W mailu było napisane, że potrwa ok. trzech godzin. Przyjechałem chwilę po rozpoczęciu. W niedużej salce siedziało kilkanaście osób.
Prezentację prowadził Bartek Cywiński, szef programu inkubacji w Demium. Oprócz niego był Mateusz Tułecki, odpowiedzialny za zarządzanie talentami, oraz dwie zagraniczne przedstawicielki firmy, które będą czuwać nad polską odsłoną programu. Rozmawialiśmy po angielsku. Czułem się jak na rekrutacji do międzynarodowej firmy.
- Największą wartością startupu jest człowiek, który go robi, a nie pomysł. Dlatego chcemy się skupić się na utalentowanych ludziach, którzy mają smykałkę do biznesu i umożliwić im dobranie się w zespoły – wyjaśniał Bartek Cywiński.
- Znalezienie współzałożycieli jest bardzo trudne. Mark Zuckerberg odnalazł swoich na studiach. Nie każdy ma tyle szczęścia. Chcemy pomóc ludziom znaleźć odpowiednie osoby, które ten biznes z nimi zrobią - mówił.
Jak się okazało, spotkanie grupowe to dopiero przedsmak tego, co ma się dziać później. Wyjaśniono nam, że osoby, które wypadną najlepiej, zakwalifikują się do imprezy #AllStartup. Jest to weekendowy hackhaton, podczas którego uczestnicy łączeni są w zespoły i wykonują różnorodne zadania.
Zwycięska drużyna rozpocznie półroczny program inkubacji. W tym czasie dostanie biuro, wsparcie merytoryczne oraz pomoc przy poszukiwaniu kapitału zalążkowego. Obowiązkiem uczestników będzie realizacja cotygodniowych celów ustalonych z dyrektorem inkubacji.
Po sześciu miesiącach przyjdzie czas na założenie firmy, poszukanie dalszych inwestycji i budowanie skali. Demium chwali się, że pomogło w ten sposób powstać 47 firmom, których wartość wynosi 130 mln euro. Co z tego ma hiszpański inkubator? 15 proc. udziałów w projekcie.
- Czy to podlega negocjacji? – zapytał jeden z uczestników spotkania.
- Nie. 15 proc. to i tak niewiele za wsparcie, które oferujemy. Przypomnę, że my nie zatrudniamy, tylko poszukujemy partnerów w biznesie – wyjaśnił Bartek Cywiński.
- Idealnym partnerem dla Demium jest osoba, która jest gotowa do pełnego poświęcenia, chce zbudować wartościowy produkt, zdobyć zaufanie inwestorów, wyjść ze strefy komfortu - dodał.
Albo etat, albo startup
- No to po mnie - mruknąłem. Ja lubię swoją strefę komfortu. Co więcej, staram się w swoim życiu wszystko tak planować, aby tę strefę opuszczać jak najrzadziej. Ponadto – co jasno zaznaczono – pół roku inkubacji to czas, w którym nie da się połączyć stałej pracy z robieniem startupu.
- Praca od 9 do 17, a dopiero potem tworzenie biznesu? Zapomnijcie o tym – oświadczyła jedna z przedstawicielek Demium.
I co teraz? Mam rzucić pracę? Z czego będę żyć? Pomyślałem, że może ten projekt jest dla kogoś, kto nie ma zobowiązań, niczym nie ryzykuje, ma oszczędności albo jest na czyimś utrzymaniu. A może to mi brakuje "jaj"? W końcu do odważnych świat należy. Michał Szafrański, zanim – jak twierdzi - zarobił miliony na swoim blogu, zrezygnował z lukratywnej posady dyrektora ds. rozwoju w firmie IT.
Przyjrzałem się pozostałym kandydatom. Było nas łącznie siedmiu. Dwaj panowie wyszli wcześniej, tłumacząc, że właściwie to już mają firmę i nie chcą marnować naszego czasu. Sami mężczyźni w wieku ok. 20-30 lat. Ciężko było odgadnąć, czy mają podobne wątpliwości co ja.
Każdy z nas miał dwie minuty, by się zaprezentować. Okazało się, że w naszej grupie był m.in. aktor, który pracuje jako analityk finansowy, dwóch przedsiębiorców, którzy mają własne sklepy na Amazonie, bankowiec, programista, student zarządzania.
No i ja – dziennikarz. Nie kryłem się z tym, czym się zajmuję. Przyznałem też, że ściągnęła mnie tu ciekawość. Przy pytaniu o moją dostępność w skali od 1 do 5, podałem 2. Wypadłem znacznie poniżej średniej. Reszta wskazała 4-5.
Potem przyszedł czas na zadanie. Zostaliśmy podzieleni na dwa zespoły. Każdy miał wcielić się w istniejący startup. Moja grupa reprezentowała Revolut, konkurenci – Fiverr'a. Mieliśmy opowiedzieć, jaki problem rozwiązuje nasza firma, jak zarabia, jakie ma cele.
Trzeba to było zrobić w formie prezentacji (w środowisku startupowym mówi się na to pitch). Czasu na przygotowanie się było mało, ale każda z grup wypadła dobrze. Nie było wygranych ani przegranych. Brawa należały się wszystkim. Spotkanie się skończyło.
Porozmawiałem jeszcze chwilę z innymi uczestnikami. Chciałem dowiedzieć się, co ich tu ściągnęło. Student zarządzania przyznał, że link ze zgłoszeniem dostał w weekend od znajomego i wypełnił go, będąc na lekkim na kacu.
Drugi, bankowiec i entuzjasta książek biznesowych (co wielokrotnie udowodnił na spotkaniu), powiedział, że ma pomysł i szuka współzałożycieli. Próbował już szczęścia u potencjalnych u inwestorów. Potem trafił tu.
Dobrze nam się rozmawia. Decydujemy, że idziemy na piwo. W barze niewiele dyskutujemy o spotkaniu w Demium. Lwia część rozmów dotyczy Ubera, YouTube'a, banków Leszka Czarneckiego, zakładania biznesu.
Mija godzina od wyjścia ze spotkania. Dostałem maila z informacją, że zakwalifikowałem się do weekendowego hackathonu. Czuję dumę, choć wiem, że i tak nie pójdę. W sobotę mam chrzest córki, poza tym nie jestem gotów, aby tyle poświęcić dla mglistej idei stworzenia startupu. Stałem się pragmatyczny.
Dopiliśmy piwo. Dodaliśmy się do kontaktów na Messengerze. Mam poczucie, że to jest właśnie największa wartość, jaką wyniosłem z tego wieczoru. Bo choć projekt uważam za megaciekawy, to nie jest dla mnie. Ale może dla innych będzie to właśnie początek nowego biznesu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl