- Moja koleżanka skorzystała w ubiegłym roku z tego projektu i to ona mnie do niego zachęciła. Tłumaczyła, że WARP prawie o nic nie pytali i w ciągu dwóch tygodni przelali pieniądze. A ze mną? Przeciąganie na siłę – mówi money.pl Katarzyna Sobczak, właścicielka firmy projektującej aplikacje.
Na czym polegał program? Chodziło o to, aby przedsiębiorcy mogli skorzystać ze szkolenia dla swoich pracowników, aby podnieść ich kompetencje, a tym samym przyczynić się do poprawy sytuacji w firmie. Zakres szkoleń był różny i dostosowany do profilu firm. Mogły one dotyczyć zarówno aspektów prawnych, jak i kosmetologii czy nauki gotowania.
Właściciel firmy musiał tylko wybrać szkoleniowca z "biblioteki" WARP i wypełnić wniosek, a agencja przygotowywała umowę razem z promesą, w której zobowiązała się do refundacji kosztów szkolenia. Pieniądze, jak czytamy w regulaminie projektu, miały wpływać na konto po 2-3 tygodniach.
- Moje szkolenie kosztowało 47 tys. zł. Takie widełki ustaliła firma szkoleniowa. Wszystko to było we wniosku, który został zaakceptowany - wyjaśnia pani Katarzyna. - Szkolenie miało przygotować osoby, które wcześniej nie miały styczności z technologiami mobilnymi, do bycia testerami aplikacji - dodaje.
Jak wynikało z regulaminu projektu, przedsiębiorca musiał na początku sam wyłożyć pieniądze, a później dopiero starać się o refundację. W przypadku pani Katarzyny refundacja miała wynieść 80 proc. całej sumy. Kobieta przyznaje, że na początku część środków wyjęła z własnych oszczędności, a część pożyczyła od rodziny. Umowa z WARP-em została jednak rozwiązana, a jej pozostały długi.
- Zaczęło się od tego, że WARP miał wątpliwości dotyczące spraw skarbowych i ubezpieczeniowych. W ciągu ustawowych siedmiu dni odesłałam plik dokumentów z wyjaśnieniem. Potem przychodziły kolejne pisma z coraz bardziej absurdalnymi pytaniami, np. o to, czemu we wniosku wpisałam swój adres mailowy, a nie pracownika. Ostatecznie Agencja rozwiązała ze mną umowę, tłumacząc to tym, że wykupione przeze mnie szkolenie nie przyczyniło się do poprawy funkcjonowania firmy – tłumaczy.
W podobnej sytuacji jest Karol Polaszek. Mężczyzna zajmuje się projektowaniem oprogramowania. W chwili, gdy wysyłał wniosek do WARP, zatrudniał 20 osób. Pan Karol, podobnie jak pani Katarzyna, nie tylko nie otrzymał refundacji, a do tego po długiej wymianie korespondencji z prośbami o uzupełnienia i wyjaśnienia, dowiedział się, że umowa została rozwiązana w trybie natychmiastowym.
- Powód? "Szkolenie które się odbyło nie mogło się przyczynić do wyraźnego rozwoju przedsiębiorstwa". Taką decyzją WARP, który jest powołany do wspierania przedsiębiorstw, nie dość że nie pomógł, to jeszcze spowodował utratę płynności finansowej w mojej firmie, co było szczególnie dotkliwe z uwagi na panującą pandemię covid – tłumaczy pan Karol.
Jak dodaje: - Skąd taki krok? Moim zdaniem może być to problem braku środków finansowych w WARP zważywszy na ogólny kryzys związany z covid. Z drugiej strony to dziwne, że pieniądze, które otrzymujemy z UE na te szkolenia, nagle by się skończyły.
- Umowa pomiędzy przedsiębiorcą, a WARP-em jest mało szczegółowa. Agencja jeśli zechce może dopytać praktycznie o każdą kwestię, która nie jest w żaden sposób związana z tematem szkolenia rozwojowego. Znam przypadki firm, z którymi WARP rozwiązał umowę tłumacząc to tym, że pracownicy pracowali tylko w wymiarze 15 godz., choć ani umowa ani regulamin nie precyzowały tego wymiaru. To przypomina odbijanie piłeczki – komentuje mecenas Jacek Boroń, radca prawny, do którego zgłaszają się poszkodowani przedsiębiorcy.
Tomasz Fiedorowicz jest właścicielem restauracji Bulwar. Jak tłumaczy, wykupił dla swoich kucharzy szkolenie zawodowe dotyczące przygotowania potraw z ryb. Jego koszt to kilkadziesiąt tysięcy zł. Rok wcześniej mężczyzna zrobił swoim kucharzom podobne szkolenie, ale z innego zakresu potraw. Pośrednikiem także był WARP.
- Gdybym chciał na własną rękę takie szkolenie zrobić, to musiałbym poszukać odpowiednich ludzi do tego, wynająć salę i zapłacić z własnej kieszeni. Tu miałem gwarancję, że wszystko przygotuje mi WARP, a na koniec otrzymam refundację – tłumaczy pan Tomasz, który dodaje, że tym razem sprawy potoczyły się inaczej.
- Dostałem pismo, że Agencja nie otrzymała jakichś dokumentów ode mnie i rozwiązuje umowę. Zadzwoniłem, wyjaśniłem sprawę i okazało się, że dokumenty zagubiły się u innego urzędnika na biurku. Refundacji i tak nie otrzymałem. Mam wrażenie, że tu chodziło o to, aby po prostu nie wypłacić mi pieniędzy – dodaje nasz rozmówca.
Część właścicieli firm zdecydowała się odzyskać środki oddając sprawę do firmy windykacyjnej. Jak się dowiedzieliśmy, na ten krok zdecydowało się czterdziestu właścicieli firm. Grzegorz Szafiński, prezes Max Inkasso, wezwał WARP do zwrotu refundacji, tłumacząc to tym, że część beneficjentów z powodu braku środków może być zmuszona do ograniczenia etatów lub zamknięcia działalności.
Co na to WARP? W czwartek przed południem wysłaliśmy nasze pytania. W ciągu dnia kontaktowaliśmy się także z sekretariatem dyrektora, ale nie dostaliśmy informacji, kiedy dostaniemy odpowiedzi. O komentarz poprosiliśmy także biuro prasowe Urzędu Marszałkowskiego, któremu podlega agencja.
"W związku ze zgłoszeniem przez Inkaso online Sp. z o.o. informacji o planowanym podjęciu przez kancelarię działań prawnych w stosunku do WARP (...) Departament Wdrażania Europejskiego Funduszu Społecznego podjął działania wyjaśniające. Procedura nie wykazała żadnych nieprawidłowości w zakresie realizacji wsparcia leżących po stronie WARP" - czytamy w komunikacie przesłanym do money.pl.
Dowiedzieliśmy się również, że 15 października zostało złożone zawiadomienie do prokuratury, z którego wynika, że firmy, które nie otrzymały dofinansowania podejrzane są o popełnienie przestępstwa polegającego na tym, że "działając wspólnie i w porozumieniu w celu uzyskania korzyści majątkowej usiłowały doprowadzić Wielkopolską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości do niekorzystnego rozporządzenia mieniem poprzez próbę wyłudzenia środków pieniężnych pochodzących z umowy".
To nie pierwsze kontrowersje wokół wielkopolskiej Agencji. W sierpniu pisaliśmy o konkursie, w którym poszkodowani przez pandemię właściciele firm mogli uzyskać granty z tarczy antykryzysowej. Środki – łącznie 100 mln zł – rozeszły się w ułamkach sekund. Sprawą zajęła się prokuratura. Postępowanie trwa dalej, ale z ustaleń urzędu marszałkowskiego wynika, że część beneficjentów korzystała z botów.