Polski Fundusz Rozwoju ma stać się polskim bankiem rozwojowym z prawdziwego zdarzenia. Nie jest to nasz rodzimy wynalazek, bo podobne instytucje mają już Niemcy, Włosi, Francuzi i Węgrzy. Rzecz w tym, że to nie pierwsze podejście do jego utworzenia. Dlaczego tym razem miałoby się udać? - Wcześniej brakowało jednolitych standardów działania. Mieliśmy do czynienia z Polską resortową. Większość instytucji działała wewnątrz ministerstw i liczne obszary wzajemnie nachodziły na siebie - wyjaśnia Paweł Borys, prezes PFR w wywiadzie dla money.pl.
PFR powstał w miejsce spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe, która była prorozwojowym konceptem poprzedniego rządu. Na pomyśle się jednak skończyło. Nakłady były znaczne, a efekty mizerne. Teraz ma być jednak inaczej, bo jak zapewnia prezes Funduszu, umie uczyć się na błędach swoich poprzedników.
Jak tłumaczy, w nowym podejściu najważniejsze jest to, żeby nie mnożyć bytów. W poprzedniej próbie wspierania przedsiębiorczości Polskie Inwestycje Rozwojowe, Agencja Rozwoju Przemysłu i Krajowy Fundusz Kapitałowy wykonywały bardzo podobne zadania. PFR ma takie działania zintegrować, nie łącząc instytucji w jeden organizm, tylko tworząc grupę z jedną strategią i poszczególnymi kompetencjami.
- Najistotniejsze jest to, żeby w ramach Funduszu były jasno określone centra kompetencyjne i żeby każdy wiedział, za co odpowiada - wymienia Borys. - Chcemy, żeby poszczególne obszary już na siebie nie nachodziły. Ponadto wiele z obecnie działających instytucji bardzo słabo porusza się w poszczególnych obszarach. Tak jest np. ze wsparciem eksportu. KUKE ma tylko 8 proc. udziału w rynku, PAiIZ zajmował się głównie przyciąganiem kapitału do Polski, a skala finansowania eksportu przez BGK jest minimalna.
Prezes PFR zapewnia także, że już wkrótce polski przedsiębiorca na jednej stronie internetowej albo za pośrednictwem infolinii uzyska informacje na temat wszelkich możliwych programów i instrumentów stosownego wsparcia.
Zobacz także: Polskie firmy mogą liczyć na wsparcie państwa w ekspansji zagranicznej