Rząd chce już od stycznia przywrócić trzeci próg podatkowy - po przekroczeniu dochodu ok. 128 tys. zł brutto, za każdą dodatkową złotówkę zapłacimy według efektywnej stawki 40,8 proc. Dla 350 tysięcy najlepiej zarabiających oznacza to nawet kilka tysięcy złotych mniejszy przelew na konto co miesiąc. Brzmi niepokojąco? Sytuacja jest jeszcze gorsza - olbrzymimi kosztami dodatkowo zostaną obciążone firmy, które postanowiły zatrudnić tych pracowników na etacie.
Aktualizacja 12:44
Poznajcie Piotra. Piotr to wysokiej klasy informatyk, który mógł przebierać w atrakcyjnych ofertach pracy za granicą, ale nie miał ochoty na emigrację, więc postanowił zostać w Polsce.
Piotr otrzymuje pensję 20 tys. zł brutto, czyli na rękę dostaje w każdym miesiącu średnio 13 255 tys. zł. To mniej niż mógłby zarobić w branży IT na Zachodzie, ale to i tak bardzo przyzwoite pieniądze.
Dlaczego mówimy o tym, że zarabia tyle "średnio"? Obowiązujące w Polsce przepisy powodują, że przy pewnym poziomie zarobków kwota netto nie jest stała w ciągu całego roku. W opisywanym przykładzie - od stycznia do maja jest to - 14 001 zł, w czerwcu - 11 601 zł, w lipcu 12 511 zł, a od sierpnia - 13 105 zł. Jest to związane ze składkami ZUS, ale o tym za chwilę.
Tak czy inaczej, w ciągu 12 miesięcy Piotr dostaje od pracodawcy przelewy na łączną kwotę 159 064 zł, czyli co miesiąc wypada średnio 13 255 tys. zł.
Tak jest teraz, a jak ma być? Jeśli od 1 stycznia wejdą w życie proponowane przez resort Elżbiety Rafalskiej zmiany, Piotr zarobi w ciągu roku 150 637 zł. To średnio 12 553 zł netto miesięcznie, czyli o 702 zł mniej niż obecnie.
Tak to wygląda w przypadku pensji brutto na poziomie 20 tys. zł, ale zmiany dotkną wszystkich, których wynagrodzenie brutto przekracza 10 658 zł brutto, czyli średnio 7280 zł netto miesięcznie. I tak kierownik zarabiający 12 tys. zł brutto będzie co miesiąc mieć 99 zł mniej, ale zarabiający 50 tys. zł brutto prezes prawie 3 tys. zł mniej niż obecnie.
Rząd także lubi "bez limitu"
Pora na małe wyjaśnienie. Formalnie nikt nie mówi o przywracaniu trzeciego progu PIT. Mowa jest za to o zniesieniu limitu składek na ZUS. Obecnie po przekroczeniu 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia w ciągu roku składek na ubezpieczenie rentowe i emerytalne już się nie płaci. To ma się zmienić - składki będą płacone bez żadnego limitu.
Dlaczego jednak mówimy o progu podatkowym? Ponieważ w praktyce na to wychodzi. O składkach można by mówić, jeśli w zamian za wyższe składki można by spodziewać się w przyszłości odpowiednio wyższej emerytury. Biorąc pod uwagę obecny stan systemu emerytalnego i dane demograficzne, szanse na to są jednak iluzoryczne.
Całkiem realne są za to planowane dochody państwa z tytułu zniesienia zasady 30-krotności. Dochód netto sektora publicznego z tego tytułu ma wynieść około 5,4 mld zł. Jak szacuje rząd, zmiana dotyczyć będzie 350 tysięcy osób pracujących na etacie, co oznacza, że z pracy każdej z tych osób rząd wyciśnie statystycznie ok. 15,5 tys. zł rocznie. Jeśli nie podatkiem, to przynajmniej możemy to nazwać daniną.
No dobrze, a skąd wzięła się stawka 40,8 proc? Skoro obecnie po przekroczeniu kwoty 127 890 zł nie płaci się składki rentowej i emerytalnej, a teraz już będzie się płacić, oznacza to, że od tego pułapu zarobków zwiększa się obciążenie daninami. Można spróbować policzyć, o ile.
Wróćmy zatem do Piotra i jego zarobków. Obecnie po przekroczeniu pułapu 127 890 zł brutto, otrzymuje 13 105 zł netto, ale po zniesieniu limitu 30-krotności będzie to tylko 11 601 zł netto, czyli o 1505 zł mniej niż obecnie.
Jeśli standardowo podstawa opodatkowania pensji naszego informatyka wynosi 17 147 zł, to skoro po przekroczeniu pułapu 127 890 zł będzie musiał oddać państwu co miesiąc 1505 zł, to oznacza, że w tym momencie zaczyna państwu płacić "dodatkowy podatek" w wysokości 8,8 proc. Gdy dodamy te 8,8 proc. do 32 proc. stawki II progu podatkowego, otrzymamy wirtualny III próg podatkowy wynoszący 40,8 proc.
Łączne opodatkowanie 70 proc.
Niestety opodatkowanie pensji pracownika to tylko jedna część problemu. Każda złotówka zabrana pracownikowi na etacie oznacza bowiem ponad 2 zł, które musi zapłacić pracodawca w postaci zwiększonych składek ZUS.
W przypadku Piotra zniesienie limitu 30-krotności oznacza o 8426 zł mniejszy zarobek rocznie, ale dla jego pracodawcy to aż 18 229 zł więcej pieniędzy odprowadzonych w formie składki rentowej i emerytalnej. Od wspomnianej wcześniej prezesowskiej pensji to kolosalne 76,7 tys. zł więcej.
- Kiedy we Francji wprowadzano podatek 75 proc. dla milionerów, prawie wszyscy pukali się w głowę - mówi money.pl Dariusz Gałązka, partner, szef zespołu doradztwa podatkowego Grant Thornton. - Jasne było, że prawie wszyscy opodatkowani takim podatkiem przeniosą swoje dochody za granicę - przypomina.
- Tymczasem w Polsce proponowane jest tak naprawdę dość podobne opodatkowanie. Jeśli wziąć pod uwagę podatek PIT i składki okołopodatkowe, zarówno po stronie pracownika, jak i pracodawcy, to łączne opodatkowanie będzie wynosić około 70 proc - wskazuje ekspert.
Jak zaznacza Dariusz Gałązka, o ile w Polsce w ten sposób opodatkowane będą dochody przekraczające około 30 tys. euro rocznie, we Francji pułap ten wynosił aż milion euro. - Polska pójdzie ze swoim rozwiązaniem dużo dalej - stwierdza ekspert Grant Thornton.
Solidaryzm totalny
- W uzasadnieniu projektu wskazano, iż system ubezpieczeń społecznych jest tym elementem państwa, który najsprawniej i w sposób najbardziej dobitny urzeczywistnia ideały solidaryzmu społecznego - mówi nam Michał Wojtas, doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii EOL. - Jednakże nie przeszkadza to rządzącym, aby był to solidaryzm totalny - stwierdza.
Jak wyjaśnia ekspert, nie wskazano, w jaki sposób składki najlepiej zarabiających pracowników trafią do nich w postaci zwiększonych świadczeń w przyszłości. - W przyszłości może zdarzyć się całkiem realny scenariusz, że nie będzie z czego im tych powiększonych świadczeń wypłacić - ocenia.
- Projekt ma czysto polityczny charakter, ma umożliwić sfinansowanie przez rząd jego programów socjalnych, w tym obniżenie wieku emerytalnego, który finansuje Fundusz Ubezpieczeń Społecznych - uważa Michał Wojtas.
Jak jednak stwierdza Dariusz Gałązka, rząd może przeliczyć się w swoich rachubach. - Znając polskie realia, wprowadzane zmiany nie przyniosą dla budżetu zamierzonych efektów, a tylko spowodują wzrost liczby "przedsiębiorców", czyli samozatrudnionych, albo ucieczkę poza granice kraju - zwraca uwagę.
Osoby o bardzo ważnych dla gospodarki kompetencjach
- Tłumaczenie, że dotyczy to tylko niewielkiej jak na skalę Polski osób nie jest przekonujący - podkreśla ekspert. - Grupa 350 tys. osób, zwłaszcza jeśli doliczyć ich rodziny, to bardzo duża część polskiego społeczeństwa. Poza tym są to w większości osoby o wysokich, bardzo ważnych dla gospodarki kompetencjach. Polski nie stać na dalszy exodus tych osób - mówi Dariusz Gałązka.
- Należy założyć, że presja kosztowa może skłonić pracodawców do poszukiwania alternatywnych form zatrudnienia specjalistów, pozwalających na zminimalizowanie niekorzystnych skutków finansowych, jakie niesie ze sobą omawiana zmiana - mówi z kolei Rafał Sidorowicz, doradca podatkowy, menedżer w kancelarii MDDP.
Kim są ludzie zaliczający się do tej grupy? - Stanowiska, dla których mediana wynagrodzeń przekroczyła 10 tys. zł brutto miesięcznie, to różnego rodzaju prezesi, dyrektorzy pionów i kilku wyspecjalizowanych kierowników działów, np. IT - mówi nam Łukasz Jaszcz, ekspert Sedlak & Sedlak. - Jednak nawet branża IT, tak chętnie cytowana w kontekście wysokich zarobków, ogranicza tak wysokie zarobki do kierowników, czy wysokiej klasy ekspertów - zaznacza.
Aleksandra Kujawa, menedżer w firmie Antal mówi money.pl, że powyżej 10 650 zł brutto miesięcznie w skali roku zarabia jedna trzecia specjalistów i menedżerów zatrudnionych w dużych korporacjach międzynarodowych. - Dla pracowników patrzących krótkoterminowo motywacją będzie kwota netto i prawdopodobnie poszukają pracodawcy z możliwością samozatrudnienia - stwierdza.
Kara za zatrudnianie na etacie
Zmiany uderzą oczywiście nie tylko w pracowników, ale także w zatrudniające ich firmy. Drastycznie zwiększenie kosztów zatrudniania wysokiej klasy specjalistów i menedżerów może w szczególności zaszkodzić tym polskim firmom, które starają się konkurować z potężnymi zagranicznymi korporacjami na rynku finansowym czy wysokich technologii.
- Najbardziej stracą pracodawcy, którzy przy aktualnym rynku pracownika nie mogą liczyć na obniżenie oczekiwań finansowych potencjalnych pracowników - stwierdza Aleksandra Kujawa.
- Przy obecnych trudnościach w pozyskaniu wysokokwalifikowanych kadr, wzrost kosztów pracy znacząco obniży zarówno zyski, jak i możliwości rozwoju firm - wskazuje Dariusz Gałązka. - Polskich pracodawców, zwłaszcza wielu polskich firm rodzinnych, po prostu nie będzie stać na zatrudnianie najlepszych osób - dodaje.
- Zamiast więc skutecznie zachęcać do zatrudnienia osób na umowę o pracę i premiować firmy, które takie zatrudnienie stosują, będziemy je za to karać - stwierdza ekspert Grant Thornton.